Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 213
Koszalin, 16. 01. 2017 r.
Nie napiszę tu o Koszalinie, bo nie chcę pisać o nieudacznikach. Ktoś powie, że sam wpadam w tę pułapkę, skoro mieszkam w Koszalinie. Jest w tym jakaś racja, jeśli poddam się temu, co tu się dzieje, będę taki jak całość, jeśli się postawię, może nie będę, a całość pociągnie moim śladem. I wyciągnę ludzi z tej zapaści, w którą sami się wpakowali.
Jest na drugim końcu Świata, na Florydzie takie miasto, gdzie ktoś docenił moje drobne pisma muzyczne. Muzyka to szeroki kontekst spraw, gdzie często proste zajęcia codzienne ludzi mieszają się ze światem dźwięków twórczo i (często) świadomie (w większym lub mniejszym stopniu) uporządkowanych, a najwyższa siła muzyki tkwi w jej układzie intuicyjnym, natchnionym, czyli tym, który spłynął na twórcę od Stwórcy. Ktoś tam w tym mieście nie czekał na cud, nie szukał wykrętów, by czegoś nie zrobić, ale poszukał dobrych ilustracji, by ubarwić wizualnie moje teksty i dał to u siebie na portalu lokalnej społeczności polskiej. Czy to mało?
Pisałem o kosynierach, bo muzyka w ich położeniu dawała im bodaj tę siłę, która płynie z jedności w zwartym środowisku wspólnoty. Pisałem o wojowniku w habicie czy sutannie księdzu Augustynie Kordeckim, który postanowił się postawić, choć cały kraj uległ szwedzkiemu najeźdźcy. On i jego trzystu ludzi nie padł na kolana, nie padł od miecza jak Leonidas pod Termopilami, ale wygrał. Gdzie drugi Simonides, który powie coś wzniosłego na ten temat?
Szukajcie wieszczów starożytnych a na pewno oni nic nie powiedzą o Polakach. To, co twórcze i wzniosłe możemy stworzyć tylko my sami. I obejrzałem to miasto daleko za Atlantykiem. Cóż za przedziwne miejsce – z jednej strony domu ulica a z drugiej strony kanał. Z jednej podjeżdża ktoś autem albo rowerem – jak kto ma i lubi – a z drugiej motorówką lub żaglówką – jak kto ma i lubi. Nawet nawilgła Adriatykiem i łzami pokoleń Wenecja nie ma takiego czegoś. O, to jest powód do dumy. To jest twórcza potęga ludzkiej przedsiębiorczości. Gdzie to u nas w Koszalinie, gdzie nikomu się nic nie chce i miasto się odwraca liternictwem do morza? Władze, tępe jak młot kamienny z epoki kamienia gładzonego, czyli wysoko cywilizowane jak na epokę kamienia, niczego nie robią, by zagospodarować dary od Boga – dostęp do morza. A tam za oceanem robią.
To miasto to Fort Lauderdale. Daleko. Czemu piszę o tych ludziach z daleka? I to w Dzienniku Muzycznym. Otóż, w encyklopedii internetowej, gdzie był opis tego miejsca, jedyna ciekawostka o nim to historyjka jakiejś kapelki lokalnej, która ponoć otoczona jest nawet niemal kultem. Dla mnie granie w kapelach to tradycja rodzinna od trzech pokoleń, a mój dziadek grał na skrzypkach i miał na imię Jan. I to grał nawet w kapelach ze starotestamentowymi, jakby który mi znowu miał ochotę nawymyślać, że mam ich wyżej uszu z ich muzykowaniem.
Postawiłem się nie tylko tej tu miernej władzy lokalnej, ale i tym tam z Warszawy i całej tej bandzie, która chciała nam tu postawić dziecko swojego Golema. I musieli sobie naszą okolicę odpuścić. Poszli z Kopania pod Darłowem i z Gąsek pod Koszalinem. Chciałem i chcę, żeby tu było normalnie, żeby ludzie mogli budować te swoje domki, porobić drogi i kanały, otworzyć się na Świat tworząc prawdziwe drogi wodne na Bałtyk – a nie tonąć w bagnie oszustwa i głupoty władz i ciemnoty lokalnego biznesu, który widzi perspektywę nawet nie na wyciagnięcie ręki, nawet nie na czubku swego nosa, ale na końcu swego języka, który plecie trzy po trzy jakby się szaleju objadł i szuka interesu w nieszczęściu sprowadzanym na ludzi.
Życzę ludziom w moim mieście i okolicy i w Polsce, kraju pozostawionym bez wizji i perspektywy, by ludzie widzieli bodaj w zasięgu odgłosu trąb. I to nie najeźdźcy, który atakuje mury miasta, ale sygnalisty z wieży, który ostrzega przed najeźdźcą. A gdy to usłyszą, to może dojdzie ich uszu delikatny odgłos skrzypiec, grających po nocy smutną melodię sonaty solowej.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry