Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 6
Koszalin, 08. 04. 2009 r.
Porozmawiajmy o ojcach i synach. Filozof zakompleksiony Feuerbach jako kolejny z rzędu podawał dowody na istnienie Boga, aby zaraz potem tak oto im zaprzeczyć: „Choć człowiek początkowo jest dzieckiem, jest zarazem i ojcem, choć więc jest skutkiem, jest jednocześnie i przyczyną, choć jest zależny, jest przecie zarazem i samodzielny.” (Przekład Eryka Skowrona i Tadeusz Witwicki). No i pięknie. Cóż za rozrzutność intelektualna.
„A co to ma do muzyki?!” – znów woła nasz paszkwilant, nasz nastroszony agresor, który pomimo tego, że jest nastroszony to jest przecież ulizany. Porozmawiajmy o Władysławie Żeleńskim. Kto pamięta dziś tego pana? Autor też go nie pamiętał. Przypomniał mu o nim zupełnie pozbawiony kompleksów redaktor. Autor nawet, gratisowo, zaczął lansować zaprzeszłowiecznego muzykusa, ale po co o tym wspominać?
Zarzut padł wtedy innego rodzaju. „Czemu syn nie lansował muzyki tatki?” – wdzięcznym tonem zatokował przedstawiciel jednoosobowej redakcji. „A co ma piernik do wiatraka?” Ano, bardzo dużo – mąkę. Popróbuj ukleić ciasto piernikowe bez mąki. Syn jest jakby resztkami po rodzicach, jak chcą tacy lanserzy. A kim był syn Władzia? To Tadeusz Boy Żeleński, genialny tłumacz literatury francuskiej. Przyswoił polskiej literaturze i kulturze dziesiątki pozycji, których nikt po nim nie ośmielił się nawet wziąć na warsztat. A może brakło mu pary, jaką miał Boy. Takiego – to samowolnego, czyli ochotniczego – ambasadora literatura francuska zyskała mimo biedy, jaką klepał we Francji za młodu. Jego rozmach i siła słowa skrzą do dzisiaj, jak refleksy słońca na falach Sekwany. Takiego ambasadora kulturze francuskiej może pozazdrościć każda kultura świata. I kto wie, czy takie zjawisko istniało gdziekolwiek na świecie, jak ów skromny tłumacz. Że baloniki puszczał i to zielone, to od razu twórczość tatusia miał reklamować? A czemu ta twórczość sama się nie obroniła?
Jaki dowód w następstwie pokoleń, w przeskoku ojciec-syn, syn-ojciec, na istnienie czegokolwiek, oprócz życia i śmierci? Coś odchodzi, coś przychodzi – całość wzbogacana jest przez niektóre wysiłki. Boy Żeleński wniósł w umysłowość Polaków wielkie skarby, których może dotąd by nie było, gdyby nie on. Czy tego nie jest aż nadto? Starczyłoby, aby obdzielić dziesiątki innych. A może zostawił sobie twórczość tatusia na swoją emeryturę, której nie doczekał we Lwowie, bo bestialskie barbarzyństwo Niemców wyprawiło go tam w zaświaty w kwiecie wieku wraz z innymi profesorami Uniwersytetu Lwowskiego. Może chciał umilić swoim wnukom czas spędzony przy kominku muzycznymi opowieściami pradziadka? Może wierzył, że do prawnuków to kiedyś dotrze? Do ich rozwijającej się świadomości muzycznej. A może nie miał po prostu muzycznego talentu i podsunąłby tylko partytury pradziadka swojej wnuni, albo wnuniowi. „Masz, zagraj. To rodzinna spuścizna.” – rzuciłby mimochodem, a jego słowa jak dzwon w dalekim kościele zaświtałyby w ich umysłach. I obudziłby się świt renesansu na muzykowanie pradziadka.
Zdradziecki sąsiad, wiecznie niesyty cudzych dóbr przyszedł jednak i ukatrupił go salwą plutonu egzekucyjnego za to tylko, że myślał po polsku. Francuzi nie ruszyli liternictwa z wygodnego fotela, żeby ratować swojego ambasadora, bo sami nie umieli siebie obronić. I to wszystko jest dorabianiem babci wąsów po zmarłym mężu.
Po co oskarżać krewnego, że nie robi czegoś dla drugiego pociotka, kiedy to nie jest rola krewnych, ale potomności. Komuś widać, w jego ciasnym umyśle, pomieszały się pojęcia: potomków z potomnymi. Wielki Naród Polski, który jest wielki swoją wolą przetrwania, jak nigdy dotąd, jeszcze się obudzi. Wierzę z całego serca, że już niedługo zakipi w nim siła, która pozwoliła mu przeżyć wśród tego otoczenia zdzierców i morderców. Wierzę, że przytłumi ona zawiść i zazdrość, która trawi wszystko w Polsce, kreując głupotę i stawiając na piedestale miernotę. Czemu tak się stanie? Bo dziwnie wnuki lepiej dogadują się z dziadkami niż z rodzicami, a prawnuki i bardzo późne praprawnuki mają świetny kontakt z przodkami. Nigdy nie kłócili się z nimi o jakiś ochłap, o jakąś zatęchłą rację, która tak często przybierała w Polsce formę racji żywnościowej. I zakwitnie, choć skromnym kwiatkiem, także muzyka Władysława Żeleńskiego. Nie dla załatania małego interesiku jakiegoś sklepikarza, ale dlatego, że pobrzmiewa w niej duch polskości, polskości prostej, miłej sercu i bliskiej jak ta koszula, którą autor tych słów porozpinał, bo wiosna zaczyna się wdzierać w nasze muzykowanie w Polsce i budzić do życia uśpione potencje.
A co do muzykantów - i miejskich i wiejskich Janków z ich zapomnianymi skrzypeczkami, porzuconymi gdzieś na strychu i zmarnowanymi, to prawnuki zdobędą sobie lepsze instrumenty, piękniej brzmiące, aby tancbuda nie dusiła piękna. I nie zacznie walić zbukiem, gdy ktoś na siłę i to w pobliżu Święta, zdrapuje skorupę z zapomnianego jajka, które potem było kurą – choć w tym wypadku to był raczej kogut. Dzieci trzeba muzycznie wychowywać i wychować. Gdyż: Tym Jaś będzie zajeżdżał, czym mu Jan nawysmradza.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry