Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 258
Koszalin, 13. 08. 2024 r.
Muzyka to zazdrosna pani. Gdy ją zostawisz, na pewno się zemści. Nie jest litościwa, nie ma w sobie miłosierdzia. Wbija pazury i po tobie, gdy ją zdradzisz czy zostawisz, co na jedno wychodzi. Nie licz na litość i zmiłowanie.
Na cmentarzu spotkałem dziś Rafała Dymka. A, tak, nie wiecie, kto to jest Rafał Dymek. Cóż to najciekawszy gitarzysta, jakiego znam. Mizantrop jak mało kto. Drugiego takiego ze świecą szukać. Ale jego tocząca się przez cały utwór solówka czasem przyprawia o osłupienie. Ale grałem z nim tylko ja i może kilku chłopaczków, gdy bawił we Wrocławiu. A tak poza tym nikt. Zatem, skąd macie wiedzieć, kto to Rafał Dymek. Szedł i pojawił się, jakbym ducha zobaczył. Gdybym nie krzyknął: „Cześć Rafał.” - to przeszedłby mimo. Najlepiej tunelem, jak mi kiedyś dawno temu przygadał betoniarz na budowie. Niedługo, to każdy na mój widok będzie tunel sobie kopał.
Ksiądz Kazimierz Kurek z Mariówki namawia mnie, żebym oddał moją „Mszę” do wydawnictwa. Znanego, a jakże. A mnie to raczej niezbyt ciekawi. Może tam na południu gdzieś w ostępach dzikich mają takie zwyczaje, ale ja mam świeżo na uwadze, że nawet Jan Sebastian Bach za życia wydał tylko jeden utwór. A ja wydałem trzy. I co z tego? Jedynie Książnica Pomorska ze Szczecina się raz zainteresowała. I wykonali moją „Groteskę” część Koncertu Majowego gdzieś tam w Rumunii.
Co do Rumunii, pojechałem do serwisu. Jeżdżę Rumunem. A co? Nie wolno? Nikt mi nie chce zasponsorować Rolls Royce'a, żebym mógł zaśpiewać jak glamrockowy piszczek: „Jeżdżę Rolls Royce'em, bo to dobre na mój głos.”. Był młody, marzyła mu się niewyjaśniona rewolucja i wypadł z zakrętu, bo jechał niesprawnym byle czym. Polskie rolnictwo na protestach na jego widok i słychok zawołało: „A co to jest?”. Tyle go pamiętają wsiowi rewolucjoniści. Obsługujący mnie człowiek, przedstawił się jako baryton. Trąba barytonowa, nie mylić z głosem męskim. A jego córka grała w szkole muzycznej na flecie poprzecznym, który gnije teraz gdzieś w garażu. Zagadnąłem o muzyce, bo po drodze z cmentarza przypałętał mi się marsz SA. Utwór jak utwór, co on winien, że stał się hymnem tak obrzydliwej organizacji bandziorstwa. Dalej tego tematu nie pociągnę. Pan z obsługi serwisowej robił oczy na to, co mówiłem o szkole i jej roli w rozwoju muzycznym.
Szkołą dla muzyka jest muzykowanie. Nic innego. Jeśli ktoś potrzebuje nauczyciela, by wytresował jakieś konkretne odruchy, to lepiej mieć indywidualnego tresera. Muzykowanie szkolne jest jak jeżdżenie autobusem dla piszczka, o którym wspominałem. Muzyka wyraźnie sobie tego nie życzy. Owszem, są bardzo wybitne szkoły muzyczne na przykład Szkoła Julliarda. Ale to dalej szkoły. Dla kompozytora samo nazewnictwo szkolne – na przykład takie konserwatorium – powinno być przyczynkiem do kopania sobie tunelu, by uniknąć napaści Hendzla. Czy Vivaldi, Bach, Mozart, Beethoven i inni kończyli jakieś konserwatoria. Łazili od jednego Salieriego do drugiego i coś tam podpatrywali, podsłuchiwali i tłukli w klawiaturę, bazgrolili na papierze. A przypominam, że wtedy papieru nutowego nie było i każdy sam musiał sobie te pięciolinie najpierw nasmarować. Tak, co robicie takie oczy? I ich muzyka do dzisiaj brzmi bardziej świeżo niż te konserwatoryjne wybroczyny. To słownictwo typowe dla pomocy księgowej, ale inne mi się nie nasunęło.
Całą noc myślałem o instrumencie klawiszowym (nie cyfrowym, żadnej elektroniki), który grałby na skalach naturalnych. Wtedy utwór byłby zakotwiczony do tonacji. Nie byłoby tej łatwej transpozycji po jednakowo źle brzmiących tonacjach. Przeniesienie go do innej byłoby powodowało, że powstawałby zupełnie inny utwór. Ale przestrojenie wyżej niżej byłoby możliwe, jakby kto kapodaster zacisnął na szyjce od gitary. Czy to jest w ogóle możliwe? Matematycznie wygląda to jeszcze bardziej przedziwnie. Zastanowię się, czy opublikować program do tego.
I widzicie, czyli Ty, drogi Czytelniku, ten paradoks? Idzie taki cmentarzem. Chudy jak zapałka po zapaleniu znicza. Tunel sobie kopie w wyobraźni, by uniknąć Hendzla, tego zatwardziałego szowinisty i przywołuje złowróżbne marsze. Melodyjne na niemiecką nutę. I potem już z górki. W takich warunkach, co się dziwicie, że nawet obsługa w warsztacie samochodowym przyznaje się do muzyki. Jednak muzyka porzucona, zdradzona i pozostawiona sama sobie na pewno się zemści a może mści się przez cały czas, tylko tego nie zauważają.
Nie ma litości. Czy muzykowanie, nawet przeciętne nie jest czymś lepszym niż puszczanie na cały regulator w autach tych gniotów? Posiadanie sprzętu nagłośnieniowego powyżej pewnej mocy powinno być zakazane. Co to za przyjemność, gdy latem co trzeci ryczy jak krowa niedojona od tygodnia i przy tym okna pootwierał i schładza sobie łokieć w strudze laminarnej? Nie słyszy potem taki straży pożarnej, która mknie z syreną na całą fajerkę i może takiego miłośnika hałasu pseudomuzycznego zepchnąć z jezdni jak robaka, bo nie zjechał, jak mu przepis każe a i może zwykłe człowieczeństwo. Syreny wyją a to nie wróży niczego dobrego. Lepiej uszy woskiem zatkać i dać się do masztu przywiązać.
A tam aparatura rozkręcona jak motocykl bez tłumika. Tłucze takiemu po uszach, tworząc z niego klienta laryngologa i po mózgu, tworząc z niego klienta neurologa. Oby tylko. Lasuje mu się cała osobowość a nawet kibić. Wziąłby ten baryton i wzięłaby flet poprzeczny… Może choć strażacka orkiestra dęta od parady. Cóż, pomarzyć dobra rzecz, szczególnie o muzyce.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry