Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 254
Koszalin, 29. 07. 2024 r.
Nosiłem dzisiaj drewno. Co może robić kompozytor w Polsce w takim Koszalinie? Nie będę wymyślał, że jakieś tam ogólne prace przydomowe, bo widać to na mapie okularów ochronnych. I zapuściłem sobie Wagnera. Oczywiście, że Ryszarda. Wagner jest idealny do takich prac. Szczególnie, że robię je w nausznikach i przyłbicy. I teraz też leci, choć siadłem do tego wpisu.
Rzeczywiście, ten autor nadaje się do straszenia wietnamskich wieśniaków przed atakiem kawalerii powietrznej. Niewiele to pomaga, bo dzisiaj mogli już się zdążyć osłuchać. I co wtedy? Gdzie znajdziesz szalonego monarchę, którego da się naciągnąć na postawienie teatru w jakimś zadupiu, by potem to miejsce stało się celem pielgrzymek operowych jakiegoś tam bajkopisarza okraszającego swe wymysły czymś, co zwą muzyką wagnerowską. I jakieś napuszone gaduły, panie z radia, opisują, jaki to to kryzys przeżywamy w wykonaniach tego czegoś. Jak to na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, ta twórczość przeżywała swoje apogeum wykonawcze. Czyli miłośnik Wagnera, Niemiec z Austrii i ich wódz, jednych i drugich, załapał się na to maksimum. A tak na niego plaskają dziobem, że się nie znał i narobił bałaganu. Oczywiście w muzyce, rzecz jasna, bo piszemy o muzyce. Jedno, co w Wagnerze zauważam, to to, że niezbyt doceniał jakość muzyczną żydów. Jakoś mu nie leżeli w tych jego mistyfikacjach germańskich.
Jidisz jak jidisz, bo to pokrewny nibyjęzyk do niemieckiego. Bardzo dużo zerżnięć. Ale żeby od razu tak krytykować muzyków, którzy się tak starali. W latach dwudziestych i trzydziestych było ich tam multum. I od razu apogeum i maksimum. A odkąd ich wyfiltrowało, chociaż, ponoć, znowu są wszędzie, to im tak wagnerowska jakość też spadła. Cóż, nie ma to jak wagnerowski żyd.
Andrzej Marek Hendzel
Do góry