Dziennik Muzyczny
Strona głównaWpis Dziennika Muzycznego numer 252
Koszalin, 25. 07. 2024 r.
Zastanówmy się najpierw, czym jest plagiat. Czy plagiatem jest podkradzenie całego utworu czy tylko jego fragmentu? Jeżeli fragmentu, to jakiego? Czy na przykład jeden takt utworu a nawet fragment skopiowany do swego utworu bez podania nazwiska kompozytora oryginału, to już plagiat? Jeśli fragment taktu wystarczy, to ile nut to plagiat? Jeśli fragment taktu składający się z czterech nut wystarczy, by uznać przeklejenie go za plagiat, to dlaczego?
Wystarczy przyjąć, że ta część taktu to bardzo charakterystyczny dla oryginalnego utworu fragment, lub fragment utworu, do którego został skopiowany, stał się bardzo charakterystycznym motywem tego nowego utworu. Wystarczy zatem wyciąć z oryginalnego utworu kawałek taktu i stworzyć z niego swój nowy utwór, napędzając go tym fragmentem jako nowym motywem.
W dzisiejszych czasach, gdzie kradną wszyscy, bo tak zwane utwory to sieczka klecona z kawałków innych utworów, takie dylematy może nawet nie mają sensu. Jednakże, gdy idzie o dwu kompozytorów, jednego bardzo ważnego kompozytora muzyki klasycznej i drugiego kompozytora muzyki lekkiej, ale udającej w swych inspiracjach muzykę klasyczną, to jednak problem jest. Nie jest to kaszanka stworzona z sampli powycinanych z utworów różnych autorów i zmiksowana jako nowy kawałek.
Tu mówimy o tym, że Leonard Bernstein w swoim utworze „Somewhere” pochodzącym z jego musik-hallu „West Side Story” w pierwszym takcie tej piosenki podkradł Ludwigowi van Beethovenowi fragment V-tego Koncertu Fortepianowego Es-dur opus 73 drugiej części Adagio un poco moto a dokładniej piątego i szóstego taktu pierwszych skrzypiec tej części. Oba te takty utworu Beethovena są identyczne. Co widać na rysunku:
Pierwsze dwa takty, to utwór Beethovena. Trzeci i czwarty takt to utwór Bernsteina śpiewany do tekstu „There's a place for as” („Jest miejsce dla takich jak”), gdzie jego autor skorzystał ze sprytnego zabiegu rozciągnięcia frazy na dwa takty, co nie zmienia proporcji rytmicznej kolejnych dźwięków, jako 4/4/3/1 dla czterech pierwszych nut. Które są identyczne, gdyż przeniesione o oktawę w dół. W piątym takcie robimy ten sam zabieg dla frazy Beethovena a w szóstym zamieniamy ostatnie dwie nuty b na jedną c. I mamy Bernsteina. Fragment ten u Beethovena powtarza się kilka razy w jego drugiej części koncertu i jest wyraźny i dość charakterystyczny. Jego legata, których u Bernsteina nie ma, są powłóczyste, co jeszcze bardziej eksponuje ten fragment.
Czy to wystarczy, by uznać, że Bernstein ukradł kawałek utworu Beethovena? Czy może jest to tylko inspiracja niezbyt charakterystycznym fragmencikiem i twórcza jego przeróbka. Według mnie to jawna kradzież, choć zgrabnie podmalowana przebiegłymi zabiegami pseudokompozytorskimi. Myśli taki: „Rżnę, bo mi się to spodobało, ale tak to przerobię, że to będzie moje.”. Taki zabieg przeszedłby w formie wariacji, gdzie kompozytor rozwija motywy oryginału, ale nie ukrywa swojego źródła. A tu jawne podkradanie czyjegoś utworu, by stworzyć w oparciu o jego motyw swój własny, nie informując nikogo, że jest to w istocie improwizacja na cudzy temat.
Oj, nieładnie panie Bernstein. Jednakże to typowe dla żydowskiego show-businessu. Rządzi się on twardymi prawami, że ten ma rację, kto ma silniejsze łokcie. I potem męcz się, człowieku, by takiego kleksa znaleźć i go obnażyć. Gdzie jest miejsce dla takich?
Andrzej Marek Hendzel
Do góry