|
|
|
Zbiorowa
P&C2009 Lou & Rocked Boys
|
|
Udawanie,
że nie ma żadnej innej muzyki oprócz tak zwanej
poważnej jest równie niefrasobliwe, jak wybieranie
się na pustynię bez nakrycia głowy. Pomińmy
kwestię jejmości klasyki, gdyż tę już
dostatecznie wypaczyli inni.
Nasz
rynek muzyczny ma dosyć szokujące przejawy i
szokujący sposób objawiania swojej odmienności.
Może Rosjanie, albo Niemcy a w szczególności
Austriacy nie mają z tym problemu. Sztywne ramy i
rameczki nie pozwalają im skłonić głowy nad łatwizną
muzyki popularnej. Pomyślmy chwilę w knajpianym
dymie i rumorze.
Płyta,
którą mam przed sobą, to istny zlepieniec stylów
mających swój rodowód w karczmie. „Małe
piwko” do muzyki i słów Zdzisława Maklakiewicza
jest tak delikatnym przepraszam, że trudno nawet je
zauważyć. Ale ktoś, do kogo był ten utwór
adresowany, raczej długo nie trzymałby urazy, za
ten jeden drobiazg.
|
|
|
|
|
|
!
|
!
|
!
|
|
„Niestety,
trzeba mieć ambicje” to utwór przez który kupiłem
tę płytę. Wśród regałów empikowych i tego
wiecznego jazgotu, który tam słychać, nagle doszło
mnie prawie wyszeptane „Czasem się leci ładnie,
czasem się na dupę spadnie...”. Ot, i kupiłem to
coś. Wredne i zachłanne panny musiały wydrzeć
serce wokaliście Ptaszysk, ale efekt jest w sumie miły
dla ucha. Co zrobić, taki lot może nie jest bardzo
pełen polotu, ale przynajmniej nie dmie w kij.
Co do
następnego kawałka także w wykonaniu Andrzeja
Grabowskiego to można powiedzieć tak: logika naszej
rzeczywistości ciągle mieści się w przyśpiewce
jakiegoś niedouczonego sekretarzyny, który głupotą
swoich pomysłów zasłużyć pewnie chciał na
sympatię kobiecej logiki, a wyszło - jak wyszło.
Myślenie i składna mowa nie była mocną stroną władzy
w Polsce zarówno za czasów Himilsbacha i
Maklakiewicza - jak i dzisiaj. I jedyna dobra strona tego wszystkiego,
że biedny nieuk utrwali swoje powiedzonko w myśleniu
ludzkim, jakby był mistrzem słowa poetyckiego.
Wspomnę
jeszcze piękną piosenkę z muzyką Krzysztofa Komedy
i słowami Agnieszki Osieckiej „Nim wstanie dzień”.
Nieco nieudane wykonanie, choć wpisujące się
idealnie w styl wykonawcy, psuje proste przesłanie
tego utworu. Ale nie osądzajmy, może to subiektywne
wrażenie piszącego te słowa, a w istocie utwór w
końcu się obronił, choć wokal idzie tylko z
akompaniamentem basu.
|
|
|
|
|
|
!
|
|
Reszty
nie wymienię... Płyną te dźwięki czasem jak
zawodzenie z tancbudy, ale to cały ich urok.
Dziwaczne wibratka w głosie niektórych piejących,
fałszywa nutka, albo zgrzycik to wszystko elementy
przeuroczego repertuaru knajpianego. Leciutko na drugą
nóżkę wyśpiewany trylik nie jest tam pozbawiony
sensu. I jeśli jest to wielki półmisek wypełniony
po brzegi kotletami muzycznymi, to za to jak
wysmarzonymi i przyprawionymi!
Pozostaje
pochwalić autora okładki. Pomysłowej i świetnej.
Tworzy ona klimat niezwykły, ukazując zewnętrze
staroci muzycznych i ich bebechy. Tam trafo głośnikowe
i lampa przenosi słuchacza w świat dawno już
zapomnianego audiofilstwa. Unoszący się zapach
knajpiany nie przeszkadza słuchającemu. A piszący
te słowa, gdyby zasiadał w owej knajpie, to musiałby
przerwać konsumpcję, aby połknąć te utwory w
spokoju i bez dodatkowych efektów dźwiękowych.
Andrzej
Marek Hendzel
|
|
|
|
|