Nie
porównujmy, bo to brzydko. Jednakże, zawsze jest
jakieś jednakże... W ręce miłośników muzyki
barokowej wpadły ostatnio aż dwa wykonania Stabat
Mater Giovanni Battisty Pergolesiego. I to oba w
wykonaniu polskich wykonawców. Całość tego
przepięknego utworu wydało wydawnictwo Magmos w
wykonaniu pod dyrekcją Karola Hilla. Niestety zespół
nie posiada widać nazwy, choć skład podano w pełni.
Nie będziemy go jednak cytować z uwagi na szczupłość
miejsca. A fragment zamieszcza na swojej płytce Albinoni
Adagio wydawnictwo Naïve, choć jest to płytka
poświęcona barokowej muzyce włoskiej. Tym
fragmentem jest „Quae maerebat et dolebat”, a
wykonawcą Leopoldinum de Wroclaw pod dyrekcją
Karola Teutscha.
I właśnie ten fragment porównamy
w wykonaniu obu zespołów.
Wykonanie pierwsze, gdzie
partię altu powierzono Magdalenie Mosgew jest pełne
werwy. Utwór brnie jak pędzący pociąg a mimo to
nie traci na delikatnym liryzmie głosu
wykonawczyni. Nie jest to wykonanie z wielką
dynamiką, ale w iście galopującym tempie. Pominąć
można milczeniem błąd techniczny samego nagrania,
gdzie nie dano żadnej nawet najkrótszej rozbiegówki
i słyszalny jest na początku nagrania wyraźny
trzask. Można pominąć także milczeniem dość
kiepską jakość samego nagrania, gdzie poziom
powrotu pogłosu sali jest zbyt duży. Cóż,
wykonanie na żywo i to z kościoła. To
niedopracowanie jednak nie rzutuje na delikatność
i zwiewność wykonania partii solowej. A sama
strona edytorska, gdzie wydawca pokusił się podać
tekst Stabat Mater i jego tłumaczenie
jeszcze samego Teofila Lenartowicza, niezbyt wierne
i dość leciwe, ale jednak – daje zupełnie
przyjemny obraz.
I tylko dzięki temu
nabieramy pewności, że drugie wykonanie jest
opisane na płytce z błędem jako „Quae maerebat
et afflicta”. Pomijamy milczeniem, że nie
wiadomo, kto wykonuje partię solową, bo chyba
raczej nie wymieniony na wstępie Karol Teutsch. Są,
co prawda, cuda w naturze ludzkiej i wykonawcy, których
falset jest tak genialny, że mogą wykonywać nawet
partię Orfeusza z „Orfeusza i Eurydyki” sławnej
opery Krzysztofa Wilibalda Glucka. Ale chyba nie tym
razem. Ale samo wykonanie... Dostojny, wolniejszy
puls już od pierwszej nuty przenosi nas w inny świat.
Cały utwór trwa 2’28 a nie jak w pierwszym
wykonaniu 2’05, a nawet, gdyby była wzmiankowana
już rozbiegówka, załóżmy 2’07. Jest to zatem
znaczna różnica tempa. I ta dynamika głosu. Powtórzenie
„nati poenas’ w środkowej części utworu to
istny fajerwerk siły głosu. Krystalicznie czysty i
z jaką energią. Jest to raczej partia o dynamice
dramatycznej. O takim wykonaniu autor niniejszego
tekstu marzy dla postaci, drugoplanowej, co prawda,
w swojej operze o archaicznym poecie greckim
Archilochu z Paros. „Biegnij, kobieto,
biegnij...” – z tej partii wyrwałoby serce nie
jednemu słuchaczowi nie mówiąc już o autorze
niniejszego. Nie zapominajmy o wielkim smaku i świetnym
poprowadzeniu zespołu, gdzie utwór nabiera jasnego
i kameralnego tonu.
Podsumowując... wykonanie
Magdaleny Mosegew jest ładne, proste i pośpieszne.
Gdzieniegdzie słychać ciasno brany oddech na spółgłoskach
bezdźwięcznych, ale ma swój niezwykły urok
niesamowitym tempem koloratur. Natomiast owo
anonimowe wykonanie razem z wrocławskim Leopoldinum
to oszałamiający popis dramaturgii i skali
ekspresji wykonawczej. Ponadto, niestety zachodnie
wydawnictwo ma lepszych fachowców od techniki
nagraniowej i obróbki dźwięku niż w sumie dość
amatorsko podchodzące do nagrania wydawnictwo
Magmos. Czym to jest uwarunkowane? Nie wszystko da
się zgonić na żywość wykonania przed publicznością.
Niewielką rekompensatę daje nam pełnia staranności
o stronę literacką, graficzną i opisową płyty,
ze świetnym pomysłem na okładkę, patrzącą
okiem matki na cierpienia syna.
Nic nie jest doskonałe, jak
twierdzą powszechnie ludzie, którzy być może mają
za mało w sercu wiary w człowieka i Boga. Wszakże
nie udałoby się z tych dwu wykonań zrobić
jednego lepszego. I po co miałoby się to robić?
Liryzm i dramatyzm nie koniecznie muszą iść w
parze w jednej osobie, jak rącze tempo z dostojeństwem.
Czy zatem wolno nam było porównać te dwa
wykonania. Oczywiście, że nie wolno, ale tak piękne
przykłady poloników w wydaniu utworu starego
mistrza i to włoskiego, być może, częściowo nas
usprawiedliwi.
Andrzej
Marek Hendzel
|