Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Recenzje
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Piosenki Artykuły Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

„Stabat Mater” Giovanni Battista Pergolesi - Dwa wykonania

 Magmos - Naïve

 

  

Nie porównujmy, bo to brzydko. Jednakże, zawsze jest jakieś jednakże... W ręce miłośników muzyki barokowej wpadły ostatnio aż dwa wykonania Stabat Mater Giovanni Battisty Pergolesiego. I to oba w wykonaniu polskich wykonawców. Całość tego przepięknego utworu wydało wydawnictwo Magmos w wykonaniu pod dyrekcją Karola Hilla. Niestety zespół nie posiada widać nazwy, choć skład podano w pełni. Nie będziemy go jednak cytować z uwagi na szczupłość miejsca. A fragment zamieszcza na swojej płytce Albinoni Adagio wydawnictwo Naïve, choć jest to płytka poświęcona barokowej muzyce włoskiej. Tym fragmentem jest „Quae maerebat et dolebat”, a wykonawcą Leopoldinum de Wroclaw pod dyrekcją Karola Teutscha.

 

I właśnie ten fragment porównamy w wykonaniu obu zespołów.

 

Wykonanie pierwsze, gdzie partię altu powierzono Magdalenie Mosgew jest pełne werwy. Utwór brnie jak pędzący pociąg a mimo to nie traci na delikatnym liryzmie głosu wykonawczyni. Nie jest to wykonanie z wielką dynamiką, ale w iście galopującym tempie. Pominąć można milczeniem błąd techniczny samego nagrania, gdzie nie dano żadnej nawet najkrótszej rozbiegówki i słyszalny jest na początku nagrania wyraźny trzask. Można pominąć także milczeniem dość kiepską jakość samego nagrania, gdzie poziom powrotu pogłosu sali jest zbyt duży. Cóż, wykonanie na żywo i to z kościoła. To niedopracowanie jednak nie rzutuje na delikatność i zwiewność wykonania partii solowej. A sama strona edytorska, gdzie wydawca pokusił się podać tekst Stabat Mater i jego tłumaczenie jeszcze samego Teofila Lenartowicza, niezbyt wierne i dość leciwe, ale jednak – daje zupełnie przyjemny obraz.

 

I tylko dzięki temu nabieramy pewności, że drugie wykonanie jest opisane na płytce z błędem jako „Quae maerebat et afflicta”. Pomijamy milczeniem, że nie wiadomo, kto wykonuje partię solową, bo chyba raczej nie wymieniony na wstępie Karol Teutsch. Są, co prawda, cuda w naturze ludzkiej i wykonawcy, których falset jest tak genialny, że mogą wykonywać nawet partię Orfeusza z „Orfeusza i Eurydyki” sławnej opery Krzysztofa Wilibalda Glucka. Ale chyba nie tym razem. Ale samo wykonanie... Dostojny, wolniejszy puls już od pierwszej nuty przenosi nas w inny świat. Cały utwór trwa 2’28 a nie jak w pierwszym wykonaniu 2’05, a nawet, gdyby była wzmiankowana już rozbiegówka, załóżmy 2’07. Jest to zatem znaczna różnica tempa. I ta dynamika głosu. Powtórzenie „nati poenas’ w środkowej części utworu to istny fajerwerk siły głosu. Krystalicznie czysty i z jaką energią. Jest to raczej partia o dynamice dramatycznej. O takim wykonaniu autor niniejszego tekstu marzy dla postaci, drugoplanowej, co prawda, w swojej operze o archaicznym poecie greckim Archilochu z Paros. „Biegnij, kobieto, biegnij...” – z tej partii wyrwałoby serce nie jednemu słuchaczowi nie mówiąc już o autorze niniejszego. Nie zapominajmy o wielkim smaku i świetnym poprowadzeniu zespołu, gdzie utwór nabiera jasnego i kameralnego tonu.

 

Podsumowując... wykonanie Magdaleny Mosegew jest ładne, proste i pośpieszne. Gdzieniegdzie słychać ciasno brany oddech na spółgłoskach bezdźwięcznych, ale ma swój niezwykły urok niesamowitym tempem koloratur. Natomiast owo anonimowe wykonanie razem z wrocławskim Leopoldinum to oszałamiający popis dramaturgii i skali ekspresji wykonawczej. Ponadto, niestety zachodnie wydawnictwo ma lepszych fachowców od techniki nagraniowej i obróbki dźwięku niż w sumie dość amatorsko podchodzące do nagrania wydawnictwo Magmos. Czym to jest uwarunkowane? Nie wszystko da się zgonić na żywość wykonania przed publicznością. Niewielką rekompensatę daje nam pełnia staranności o stronę literacką, graficzną i opisową płyty, ze świetnym pomysłem na okładkę, patrzącą okiem matki na cierpienia syna.

 

Nic nie jest doskonałe, jak twierdzą powszechnie ludzie, którzy być może mają za mało w sercu wiary w człowieka i Boga. Wszakże nie udałoby się z tych dwu wykonań zrobić jednego lepszego. I po co miałoby się to robić? Liryzm i dramatyzm nie koniecznie muszą iść w parze w jednej osobie, jak rącze tempo z dostojeństwem. Czy zatem wolno nam było porównać te dwa wykonania. Oczywiście, że nie wolno, ale tak piękne przykłady poloników w wydaniu utworu starego mistrza i to włoskiego, być może, częściowo nas usprawiedliwi.

 

 

 

Andrzej Marek Hendzel