Opowiem o perle. Albo o perłopławie...
Jak łatwo można podejść kompozytora, gdy tworzy.
Powiedziałbyś, że jest jak tokujący głuszec,
ale to za mało. Tak robi zakochany bard pod oknem
albo może balkonem, nie wiem nie widziałem, ale
podobno swej wybranki. Jego tokowanie i jego tokeny.
Ładniutko poukładane strofki i refreny.
My mówimy o kompozytorze, którego
można podejść jak otwarty małż perłopławu.
Przychodzi ktoś do niego, kto korzysta z jego
zaufania i wrzuca mu w siebie kawałek swego
jestestwa. Oby to było chociaż kawałek skały,
zwanej piaskiem. Daje taki kompozytorowi piachem po
oczach, choć to akurat to przesada. Bo jakie to ten
kompozytor miałby mieć oczy jako perłopław?
Oczywiście zaczerwienione jak angor po przepiciu.
Takie są konsekwencje pisania rano, we dnie, w
nocy... Zupełnie niemelodyjna fraza modlitewna. Aż
do upadku instynktu samoobrony. Żadne
samozachowawcze odruchy nie działają.
I nagle się okazuje, że
podchodzący z piaskiem, a może z piskiem... nie
działa na perłopław. Nie obrasta macicą perłową
owo ziarenko piasku, bo... widać to nie ziarenko
piasku, ani nawet nosiciel pisku. Może to dajmy na
to plwocina? Albo może inny jakiś nawóz g... órnolotny.
W każdym razie śladu na sumieniu nie odczuwa, a
kompozytorowi, jako małży otwartej na potrzebę
perły rzucanej przed człowieka niestety odbija się
to czkawką do dnia dzisiejszego. Bo pierwsza kupka
niemowlęcia jest jak dar od Boga, ale któraś tam
z kolei i to całkiem nieniemowlęca to raczej
przypadłość podłości. I jak ci walną tą swoją
osobowością po perłopławnym wnętrzu, to perła
z tego nie urodzi się żadna.
Może, przy odrobinie
zdrowego rozsądku, uratujesz swoją perłorodną
naturę, gdy otrząśniesz się z owej przerośniętej
i podstarzałej kupki. A wtedy jest szansa, że może
obrzucać cię będą g.. órnolotnie, ale z daleka.
Pluć do twojej podobizny, której nie rozsiałeś
zbyt ochoczo. Mętna woda, bez piachu zamuliłaby
najbardziej rodny i perłorodny małż
kompozytorski.
Dlatego w tej głuszy lepiej
zagłuszyć w sobie takie myśli i sobie zatokować.
Sypnąć frazą po nocy i we dnie albo z rana. Rana
się szybko zabliźnia, obrasta zwolna, twardnieje i
blednie... i znowu rodzi się perła. Piękna, bez służalstwa,
podlizny, niskich pobudek i łzawej miernoty, która
wypełniona po brzegi swoim przerośnięciem, próbowała
zmusić perłopław do obrastania g... órnolotstwa.
Jak mawiał perski poeta Ibn
Jamin:
Jakąż
perłą bezcenną jest w tych naszych czasach,
kto
kolczyka służalstwa w nędznym uchu nie ma!
W przekładzie Władysława
Dulęby. I jaką perłą jest, gdy jest ktoś, komu
słoń nie nadepnął na ucho i g... órnoloctwa nie
miesza z piasku ziarenkiem, tym zalążkiem
wielkiego wysiłku twórczego małży, która daje
potem ludzkości i człowiekowi, a nawet Synowi Człowieczemu
perłę przypowieści i perłę samego siebie,
rzucaną pod nogi wieprzowinie na dwóch nogach. Oby
przy tym choć zaśpiewała psalmy dawidowe, bodaj i
te okrągłe, z muzyką Mikołaja Gomółki. Chleba
gomółka toczy się ulicą, są tacy, którzy jej
nie chcą, ale dajmy na to Jan Sebastian nie czuł
do niej takiego obrzydzenia. Bach prawdziwy a nie
podrabiany. Nie tam jakiś fircyk ze złodziejskim
pseudo z listy dyskusyjnej. Nieco powiało
renesansem w myśleniu, a nawet i barokiem, ale jak
nie ma innej muzyki... to autor niniejszego tekstu
może ją skomponować.
Andrzej
Marek Hendzel
|