Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 27. 08. 2009 r.

 

 

 

Cieszę się, że na listach dyskusyjnych znajduje się coraz więcej ludzi broniących muzyki. Chociaż tam. Jednakże najczęściej wypełnia je plecenie od rzeczy, które maskowane jest jedynie minami rzekomych znawców.

 

Przykre jest to szczególnie, gdy nikt nie broni nikomu wypowiadać się, nawet najmniej znaczącej personie dla muzyki w ogóle. Każdy ma prawo pleść, co mu ślina na język przyniesie, do momentu, gdy nie zaczyna innych lżyć bez powodu, a nawet jak ma powód, to niech to bodaj robi z gracją.

 

Jednakże to stara przypadłość publiczności, że widzi w słowach autorów coś innego, niż oni tam zawarli. Niestety na standardowego tępaka nikt jeszcze nie wynalazł lekarstwa. Wyobraźmy sobie kuriozum, taki eksperyment myślowy zróbmy. Przychodzi kompozytor do debatujących o muzyce konsumentów – czyli odbiorców muzyki. I nagle to oni zaczynają go pouczać, że on nie zajmuje się muzyką, wdając się z nimi w dyskusję. I rzeczywiście, dyskutując z odbiorcami nie zajmuje się muzyką, bo jej nie tworzy w tym czasie.

 

Owszem, i kompozytor ma ludzkie potrzeby, może pleść i o nadrukowanym w kwiatki papierze toaletowym. Ale koniec końcem i tak wszystko zboczy na muzykę, bo życiem kompozytora jest muzyka. Może i odbiorca próbować sobie i innym wmawiać, że jest Muzom i muzyce poświęcony. Ale to nawet nie jak światło i odbicie jego w lustrze. To jak światło i ten który jest tym światłem oświetlany. Odbiorcy ładnie i do twarzy z muzyką kompozytora. Może na nią nawet kogoś poderwać, wrócić do grona żywych ludzi, przez humanizm kogoś drugiego – w tym wypadku przez twórczość kogoś drugiego. Kompozytor rozdaje szczodrą ręką, ale nie po to, aby odbiorca kaprysił, jak panienka na pensji. A i na pensji trzymają dyscyplinę, jeśli takie przybytki wraz z innymi wadami ludzkimi wróciły gdzieś do łask społecznych.

 

Muzyka bowiem żyje w otoczeniu ludzkim, jest nierozerwalnie z nim związana. Nakładają się na nią wszelkie czynniki związane z człowieczeństwem. Niestety muzyka także psuje się pod wpływem zepsucia społecznego. Ohydne czasy najczęściej dają ohydną muzykę. Buta i zepsucie norm moralnych w trakcie budowy ordynarnego państwa pruskiego dały w efekcie spotworniałą muzykę Wagnera, która w istocie jest płodem skarłowacenia ducha ludzkiego. Może ktoś tam sobie łzawić, że to przecież trzeba oceniać muzykę w oderwaniu od wszystkiego, jak apolityczny i aspołeczny wybryk, zupełnie neutralny i stojący ponad tym wszystkim, co otacza człowieka. Ale to właśnie niestety nie ma nic wspólnego z muzyką.

 

To tak jakby wierzyć, że dziki kanibal stworzy najpiękniejszą muzykę, między kolejnymi czknięciami po skonsumowaniu człowieka. Człowiek żyjący w stadium rozwojowym poczwarki i o duszyczce złodziejaszka, będzie klecił muzyczkę sobie najbardziej podobną. Muzyka jest bowiem odzwierciedleniem stanu wewnętrznego człowieka. Jeśli człowiek jest przerośnięty, jakby był członkiem towarzystwa puszystych, to i jego muzyka zatrąca bogactwem większej ilości metrów kwadratowych materii potrzebnej na odzienie puszystego bogactwa.

 

Dlatego cieszę się, że na przeróżnych listach dyskusyjnych pełno jest obrońców muzyki, bo może kiedyś dotrze do nich i ich świadomości, że skarlenie ducha ludzkiego powoduje, że nie umieją odebrać muzyki jako zjawiska. W dyskusji, jako że jest to walka, wykuwa się jakiś nowy obraz społeczny muzyki. Muzyka kwitnie jednak w sercu i świadomości kompozytora. I klecenie wypowiedzi, że kompozytor mówi nie o muzyce, to wierutna brednia. Kompozytor jest kreatorem muzyki, jakakolwiek by ona nie była, a inni mogą ją albo wykonać albo już tylko słuchać. Słuchajcie, co mówi kompozytor. Słuchajcie kompozytora. A może kiedyś, za jakiś bliższy lub dalszy czas nauczycie się odbierać muzykę. Bo muzyki trzeba się uczyć jak wszystkiego innego. Tylko w wysiłku zdobywa się umiejętność. Także umiejętność odbierania muzyki.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

Do góry