Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 25. 08. 2009 r.

 

 

 

Zatem skoro mamy być rzetelni wobec materii, sięgnijmy do źródeł, czyli tam, gdzie rodziły się pomysły muzyczne. Oto jak intonuje swoją „Sprawę Wagnera. Problemat muzykantów” w „Ecce Homo” wagnerowski przyboczny Fryderyk Nietzsche:

 

By sprawiedliwym być dla tego pisma, trzeba cierpieć z powodu losu muzyki, jak skutkiem otwartej rany. – Skutkiem czego cierpię, cierpiąc z powodu muzyki? Z powodu tego, że pozbawiono muzyki jej przejaśniającego świat, przyświadczającego charakteru – że jest ona muzyką dècadence, a już nie fletnią Dionizosa...

 

I czego chcieć więcej? Co ma powiedzieć człowiek oszukany przez Wagnera, gdy ten zabrał się za realizację tego teutońskiego skowyczenia jako surogatu klasycznego piękna. Przeładowanie, nadmiar przytłaczający rozum i przesyt to całe odium wagnerowskiej sztuki. Może to nie razi kogoś, kto lubi tradycję choinki, niemieckiego stylu bycia i niemieckiego modlitewnika. Żadnej szczerości, żadnej prostoty i wdzięku, a wszystko ocieka tłuszczem pyszałkowatego germaństwa.

 

To, co Niemcy zrobili z Nietzschego, robiąc z niego niemal apologetę faszyzmu, choć sam ten skromny myśliciel był wrogiem antysemityzmu i ciasnego niemieckiego nacjonalizmu, to wszystko to zasługa wagneryzmu, wagnerowców i wagnerologii. Deformacja, koślawe przeinaczenia i zupełne niezrozumienie treści i przesłania starożytnych pomysłów – oto Wagner. Jego bachanalia są jak scena z rzeźni, a Bachus to zaledwie naśladowczy, rzymski przedsionek do dionizjów. To co Rzymianie spaprali, zawłaszczając sobie kulturę grecką, a nigdy nie tworząc żadnej wartościowej muzyki, to Wagner przejął i spotwornił. Jakby ukleił chleb z plewów.

 

To, co Nietzsche wypisywał nasączywszy to najpełniejszą ironią i autoironią, tępe germaństwo wzięło dosłownie. A to co podawał dosłownie, odczytało jako ironię. A w paru  zdaniach:

 

Niemcy także w moim wypadku będą się starać, by z olbrzymiego przeznaczenia porodzić mysz. Aż dotąd kompromitowali się wobec mnie, wątpię, by coś lepszego robili w przyszłości.

 

I dalej:

 

Niemcom brak całkowicie pojęcia, jakimi są prostakami, lecz to jest najwyższy stopień prostactwa – nie wstydzą się nawet być tylko Niemcami...

 

I dalej w „Ludzkie arcyludzkie”:

 

Przetłumaczono Wagnera na niemieckie! Wagnerzysta zapanował na Wagnerem! – Sztuka niemiecka, mistrz niemiecki, piwo niemieckie!... My, którzy zbyt dobrze wiemy, do jak kosmopolitycznego smaku sztuka Wagnera jedynie przemawia, zdumiewaliśmy się, odnalazłszy Wagnera obwieszonego „cnotami” niemieckimi. – Sądzę, że znam wagnerzystę, „przeżyłem” trzy pokolenia, od nieboszczyka Brendla, który Wagnera brał za Hegla, aż do „idealistów” z „Bayreuther Blächer”, którzy Wagnera biorą za siebie samych – słyszałem wszelkiego rodzaju wyznania „dusz pięknych” o Wagnerze. Królestwo za jedno mądre słowo! – Zaprawdę, towarzystwo, aż włosy stają na głowie! Nohl, Pohl, Kohl z gracją in infinitum. Żadnego potworka nie brak, nawet antysemity.

 

I tego człowieka durnie wzięli sobie na idola nacjonalizmu i faszyzmu. Czytali go widać pod pierzyną i przez paluchy. Ale Nietzsche Nietzschem, a Wagner otoczył się tymi podłymi kreaturami i żył wśród nich. Czemu? Bo zdradził to, w co wierzyli z filozofem, który skonał we Szwajcarii broniąc maltretowanego zwierzęcia. A w zasadzie konał latami po tej obronie konia. Wagner natomiast niczego już nie bronił, poszedł na łatwiznę, zdehumanizowane potworki zawładnęły nim do szczętu, bo sama duszyczka Wagnera była skarlała. Wystarczyło mu daru przekonywania do zwiedzenia Nietzschego, ale dziś mówienie o jego operach jako utworach o kosmopolitycznych wartościach to niedorzeczność.

 

Wartości antynarodowe, ale nie wrogie jakiemuś narodowi, ale nie eksponujące żadnych nacjonalistycznych czy rasowych różnic, te były Wagnerowi zupełnie obce. Podpierał się antykiem, nic z niego nie rozumiejąc. Dla niego synkretyzm religijny to zapewne jakiś rodzaj kremu z ludzkich móżdżków. Ze wszystkich głębszych pomysłów robił pasztet dla przeciętnego niemieckiego szowinisty. Że miał talent muzyczny to jedno, ale jaki z niego zrobił użytek, to już zupełnie inna para kaloszy. Łatwo w niej chodzić w ludzkim truchle. To koncert z leprozorium albo sali tortur.

 

Dodam tylko, że wszystkie cytowane fragmenty w przekładzie Leopolda Staffa. Co znaczy ni mniej ni więcej jak Leopold Pięciolinia. Nie muzycznie?

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

Do góry