Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 17. 08. 2009 r.

 

 

 

Porozmawiajmy krótko o Wagnerze. Niech nasze wywody zaczną się od arcydziwnego cytatu ze wstępu do wydania „Halki” Stanisława Moniuszki w wykonaniu Opery Wrocławskiej. Otóż czytamy tam:

 

Mylą się jednak ci, którzy upatrują w tym utworze dwudziestoośmiolatka prekursorskich poczynań wobec teorii i praktyki Richarda Wagnera, rewolucjonisty, który swoimi dramatami muzycznymi pchnął operę na nowe tory. Wprawdzie jego teoretyczne dzieło „Oper und Drama” ukazało się drukiem w 1851 roku, trzy lata po powstaniu dwuaktowej „Halki”, ale Moniuszko, przestudiowawszy je sumiennie, nie podjął tropu estetycznej myśli Wagnera.

 

Pomińmy milczeniem w jakiej spelunce uczył się logiki i dodawania autor tych słów. Ale sens samej tezy tej wypowiedzi postawmy przed obliczem koronera. W prosektoryjnej aurze rozetnijmy te zwłoki, nie omieszkając wdziać fartucha, maski i rękawic, aby nie zaraził nas jad trupi. Śmierdzieć i tak będzie, ale, jak mówią, od smrodu się nie umiera.

 

Czy Stanisław Moniuszko był prekursorem jakiejś teorii lub praktyki Ryszarda Wagnera? Raczej wątpię. Z zachwytem rozwodził się nad jego ideami, ale jedynie w oparciu o tę, nigdy w Polsce nie wydaną, książkę. Oto, co sam Moniuszko napisał o tym w liście do Józefa Sikorskiego 25 czerwca 1853 roku:

 

Co mówisz o Ryszardzie Wagnerze? O tym reformatorze, a raczej zbawicielu naszej dramatycznej muzyki? Czy znasz jego trzytomową rozprawę: „Oper und Drama”? Powinieneś koniecznie to przeczytać i zdać sprawę o tym człowieku w „Bibliotece”. Niech pozostaną wśród nas ślady jasnowidzącego w ogólnej pomroce – ślady, mówię, gdyż skutki istnienia Wagnera od nas daleko! Na nieszczęście ten człowiek, co tak jasno sam widzi, co z taką łatwością i prostotą drugim oczy otwiera i na prawą drogę zbłąkanych wprowadza, sam pozbawion twórczego talentu do tyla, aby przykładem w praktyce mógł równie prosto i jasno poprzeć teorii swoich zasady.

 

Czy mylił się Moniuszko, osądzając Wagnera jako pozbawionego potencji twórczej? Raczej po prostu – pisząc te słowa – nie znał jego płodów. A może jednak przeczuwał coś złowrogiego w tym teoretyzowaniu? Czemu zatem nie uległ wpływowi Niemca? Czemu, skoro z takim melodramatyzmem o nim mówił jako o jasnowidzącym? Czemu poszedł swoją drogą? Czemu w końcu zepsuł swój talent na rzecz głupawej mody rodaków do płytkich kawałków? Czy był to wpływ wagnerowskich teorii, czy całkowitej niewiary w ich siłę?

 

Dziś każdy prawie historyk opery pieje jak Moniuszko wtedy, o rewolucyjności Wagnera. A czemu nikt nie raczy powiedzieć, że Wagner był tylko i wyłącznie wyjącym jadowicie Teutonem, który do opery nie wprowadził niczego rewolucyjnego, a zepsuł operę. Jeśli tak nie jest, to czemu osiągnięcia operowe po Wagnerze są w większości takie mierne? Co się stało z ludźmi piszącymi utwory muzyczne do teatru, że sknocili ten gatunek? Czyżby nie śmieli iść śladami Wagnera, bo w ich oczach to był niedościgły mistrz?

 

Utwory Wagnera nadają się do straszenia ludzi Dalekiego Wschodu jako elementy typowo niemieckiej wojny psychologicznej, jak w „Czasie Apokalipsy.”. Tam ich miejsce. Wielkie, monumentalne, patetyczne wycie puszczane z głośników (amerykańskich) śmigłowców podczas napadu na wioskę w Wietnamie. Może Moniuszko po prostu się zawiódł na Wagnerze i jego wytworach, gdy skonfrontował te teoretyczne bzdury z praktyką kompozytorską autora tej rozprawy? I nie byłby pierwszy, wszak już Fryderyk Nietzsche uciekł od Wagnera i jego głupoty, zaraz po napisaniu swoich „Narodzin Tragedii”.

 

Wagner narósł na operze jak monstrualny polip, psując i głusząc wszystko tandetą budowli niemieckich z mocno wypalonej cegły. Płytkie przesłanie jego kiczowatych porykiwać może być wartością samą w sobie dla stada byków wiezionych na rzeź nawet nie na korridę. Mówienie o epokowym wkładzie tego autora to nie tylko przesada, ale megalomania masochisty, który wychwala pod niebiosa narzędzie samookaleczenia. Jest w tej muzyce dużo ciekawych miejsc, trochę pomysłów, ale reszta zaklejona jest na chybcika i na siłę pychą, wyniosłością, złością i bezmyślnością rakarza.

 

Pozostanie po tym to samo, co pozostało po reformie Krzysztofa Wilibalda Glucka – nikt o tym nie będzie pamiętał oprócz kilku namiętnie kochających starynki muzykologów. Pustka, miałkość, nijakość okraszona teutońskim zarozumialstwem, pedanterią i pozoranctwem. Wszystko to zakłamanie i blichtr.

 

Moniuszko wykazał się po prostu zdrowym rozsądkiem, gdy usłyszał te wytwory chorej wyobraźni. Nie wiedział jak iść dalej, bo nie miał talentu do teoretyzowania, jaki miał Wagner, ale nie widział niczego wielkiego w wagnerowskiej realizacji tych teoretycznych wypocin. Jasnowidz okazał się szarlatanem, wprawiając w zawód każdego, kto uwierzy w misję fałszywego proroka. Oto i cała wielka prawda o Wagnerze.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

 

Do góry