Niech
mi tu teraz kto odpowie, kogo nazwałem idiotą? Kogo
lub co? Albo: kogo a może co? Czy jest to zatem
indywidualny przytyk, czy stwierdzenie o pewnej
nadjednostkowej zbiorowości? O jakimś partyjniackim
gremium? Jakaż zatem to jest partykuła?
A czy
my tu nie pisaliśmy bajek, co znaczyć chyba ma –
nie publikowaliśmy? A bajki z natury są bardzo
niebezpieczne. Bardziej się ich boją tak zwani
publiczni jegomoście i jejmościanki niż ich
autorzy. Głupota w Polsce chodzi obecnie z
wyprostowanymi karkami. Głupota obecnie w Polsce rządzi.
Czy nie pięknie?
Czy to
nie wpisuje się w dzieje głupoty polskiej? Cóż za
pożałowania godna acz zaszczytna tradycja. Czy to
nie jest jakaś obraza majestatu? O, tego mi nie
przypiszecie. Żeby majestat obrazić, to taki
majestat musi istnieć.
Nie
boję się o moje liternictwo, bo uczynione jest z
najlepszego materiału. Boję się o Polskę. Boję się
o Polskę w łapach takich sprzedajnych mówców i mędrków.
Czy są to jacyś nowi sofiści? Otóż nie, bo dla
uprawiania sofistyki też trzeba mieć odrobinę
rozumu. Odrobinę powiadam i odrobinę dobrego smaku
oraz jakiekolwiek bądź hamulce. Hamulce w wyciąganiu
ręki po nie swoje i hamulce w sposobie rozdawnictwa z
publicznego gara z groszem.
A to
co się teraz dzieje, to jest wpuszczenie zgłodniałej
sfory psów do rzeźni. Nikt już nie umie określić,
co one tam robią. Słowa w stylu: złodziejstwo, hańba,
bandytyzm, łajdactwo i głupota utraciły już swoją
moc sprawczą, bo te osobniki obrzucają się nimi na
co dzień. Jeśli im kto dołoży jeszcze kilka epitetów,
tylko się otrząsną z tego i dalej będą knocić
to, co knocą od lat.
To
jest ów etos. Na niego pracowali wytrwale latami i
teraz zbierają owoce. Co drugi wolałby być gwiazdą
popu niż tym, czym jest. Ale talentu do tego nie ma
żaden z nich i wrzaskiem, koślawymi poglądami i łgarstwem
zapełniają ekrany i anteny swoimi głupawymi gębami.
Nic by
mnie to nie obchodziło, gdyby nie zamach na publiczne
dobro, które przez swoją niematerialną wartość
przetrwa te swary i głupotę. Ale jeśli taż sama głupota
będzie rządzić tym, czy coś ma zostać stworzone,
czy nie, to już u zarania zostanie zlinczowana ta
najmniejsza spośród nas – twórczość. Czemu
najmniejsza, bo nigdy nie pcha się sama na piedestał,
a lokuje ją tam potomność. Mali zazdrośnicy z
polityki, władzy i wszelkiego innego kuglarstwa na
koniec zaczynają jej czapkować, jeśli nie uda im się
jej zadeptać w chwili poczęcia albo tuż po tym.
Dlatego tak się boją siły twórczej w jakiejkolwiek
postaci, bo sami są twórczą jałowizną.
Zrobią
sobie hymn z cudzego utworu, aby ich miny wyglądały
jeszcze głupiej, choć w ich mniemaniu są dostojne
jak udekorowany medalami oskubany kogut. Stoją te
dwunogie potworki i ze wszystkiego robią spektakl
mieszczuchowski boć przecież nie wieśniacki.
Polityka bowiem to proceder miejski. Żałosny, łzawy
i chwiejny jak nic innego. I podbudowany zawsze tym
samym – pustosłowiem.
Czego
ma się bać twórca ze strony takich elementów?
Wszak czasy despotyzmu minęły, jak twierdzą. Czego,
że zaprowadzą go do sądu, tego reliktu feudalizmu w
Rzeczypospolitej? Wymierzą mu może karę chłosty,
albo publicznego opluwania go w mediach. Brawo, niech
tak będzie. Przynajmniej wtedy media się uratują,
bo które media oprócz publicznych zechcą wyemitować
taką plwocinę? Nie mają już nic do roboty, jak
tylko pokazywać zakazane gęby politykierstwa? Już
tam chyba lepiej jest im ze słabą popową muzyczką
niż z takim tałatajstwem. Twórcę pokażą w stanie
totalnego opluwania jedynie media realizujące misję
publiczną. Czyli uratujemy tym sposobem te media z łap
politykierstwa. Bo jeśli nie dadzą na te media, to
kto ich pokaże publicznie? Cel zatem – dla muzyki
– zrealizowany zostanie.
Andrzej
Marek Hendzel
|