Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 03. 07. 2009 r.

 

 

 

Długo tu milczę. Nie to, że zaniemówiłem na widok głupoty Polaków. Takie widoki to dla mnie nie nowina, choć ciągle przysparza mi to wiele trudności, aby przejść nad nimi do porządku dziennego, czy - jak to już mówiłem gdzie indziej - nocnego.

 

Ktoś, do kogo mam niezmienną sympatię, ale od nadmiaru pracy muszę skupić się na czym innym, zapytał mnie, czy to koniec mojego Dziennika Muzycznego. Otóż nie. To nie koniec. Komponowanie muzyki, choćby najbardziej niechcianej przez przeróżnych znawców lub pseudoznawców to ciężka praca. Można z niej czerpać niezwykłą radość, niemal rozkosz, ale kręgosłup, oczy i inne części ciała potrzebują odrobiny wytchnienia po czymś takim.

 

A na drugie pytanie o ten dziwny pustostan słowny pod datą 15. czerwca powiem tak. To zbyt osobiste wyznanie nawet jak na mnie. Może to dam w wersji drukowanej tego Dziennika Muzycznego, jeśli powstanie. Niektóre wynurzenia są zanadto emocjonalne.

 

Napisałem natomiast pierwszą sonatę skrzypcową. Stosunkowo szybko, bo od popołudnia do pierwszej w nocy następnego dnia  czy - jak ją zwał – doby. Dziwnie jakoś. Na skrzypce solo. Utwór  niezbyt długi, w czterech częściach. Trochę za trudny w ambitusie gdzieniegdzie, gdzie skrzypek musi sam sobie zagrać jakby akompaniament, albo drugą partię – basową. Jeśli o basie można mówić w wypadku skrzypiec. Po prostu niżej. Na granicy skali skrzypiec.

 

Musiałem to poprawiać, ale mam do konsultacji fenomenalną skrzypaczkę, to poszło jak z  płatka. Nawet lepiej brzmi teraz niż przedtem. Zainspirowało mnie zainteresowanie ludzi sonatą skrzypcową Bartoka. Ostatni skończony utwór władcy królestwa dysonansu. „Moje jest królestwo dysonansu.” – jak mawiał Bela Bartok. I niech już tak pozostanie.

 

Za dużo dysonansów wokół nas. Wyjdzie człowiek na ulicę, a już bliźni urządzą mu taki dysonans, że aż pada na nos. Zajrzy gdzieś, gdzie miał być spokój i bezpieczeństwo, na przykład do banku, księgarni albo kościoła a tam rumor, bezprawie, kłamstwo, zdrada i sprzedajność. Czysty dysonans człowieczeństwa. Porozmawiaj człowieku z urzędasem ZUS-u, a już ci się żyć odechciewa. Jakby kto nie wiedział, co to jest, to wyjaśniam: Zakład Udupiania Społecznego. Tępy, zdehumanizowany cyborg, który nie rozumie, że jego bezmyślny podpis pod jakiś papierem to draństwo, gwałt i bezprawie w życiu drugiego człowieka. Dla takiego postsowieckiego polipa, który przyjął formę przetrwalnikową ordynarnej poczwarki i przetrwał ze swoim wstrętnym fetorem także dzisiaj w tym rzekomo wolnym kraju, dla takiego tworu nie ma żadnych świętości. On bezmyślnie umie tylko jedno: kasę liczyć. I jak ją cudownie przejada. Podnosi efektywność finansową, gdy więcej ludzi szybko zemrze, zaraz po uzyskaniu wieku uprawniającego ich do jakichś stałych świadczeń. A człowiek aktywny z jaką swadą jest przez tych dobrze wychowanych bandytów pouczany o konieczności ponoszenia ryzyka dla wyższej idei: Możliwości przeżarcia całych składek delikwenta przez zdemoralizowane urzędasostwo zusowskie. I idzie im to z gęby do gęby, z ust poszkodowanego przez nich człowieka do wiecznie nienażartej mordy tego złodzieja, który żeruje na społeczeństwie w majestacie prawa. Z ust do ust. A może: zus’t do ust.

 

Przy tym muzyka i jej zaniedbanie to mały problem. Dysharmonia, dysonans społeczny widziany w pałacach tego przeinwestowanego złodzieja, a obok walące się szkoły muzyczne, pustki w bibliotekach akademii muzycznych, resztki w bibliotekach, tylko po to, aby panie i panowie z ZUS-u mieli wygodne pałace i pokoje gościnne dla siebie i swoich pociotków. To szerokie pole do popisu dla wszelkiej maści kombinatorów, leni i komorników, którzy bezmyślność swoją przedkładają ponad wszystko. Ktoś mi kiedyś opowiadał, że największą traumą w jego życiu muzycznym było zagrać na balu komorników. Ale jak prawo na to pozwala, aby ci ludzie byli używani do bestialstwa w jego majestacie, to co tu mówić o muzyce? Taniec trupów na parkiecie i to zajętym przez komorników.

 

A muzyka jak się ma w tym dysonansie? Muzyka w tym wszystkim kona. Ale na pewno nie w duszy, czy, jak kto woli, umyśle i psychice autora, bo ten duszę ciągle ma, jak garb u garbatego. Przemiłe uczucie znaleźć się w stadzie miernot, które gonią za czymś, porzucając wszystko co szlachetne, piękne i mądre. I co zostaje? Gawot, a może i  polonez na imprezie muzycznej u zombich.

 

A ponoć to muzyk ma na zajęciach stale powtarzane, że jedyne co ma umieć, to liczyć pieniądze. A liczyć to taki umie? Bodaj dodawać. Nie muszą być liczby ujemne. A czytać to taki umie, nie musi być od  razu Żeromski, albo Eliot, ale bodaj gazetę codzienną, albo swój własny repertuar, żeby mu się po dwa razy te same utwory w nim nie powtarzały. Nie wiem, może to po to, aby wyglądało, że więcej umie. Ale może to jakaś forma refrenu, albo iluminacji. Co potrafi nawyk muzyczny zrobić z człowiekiem. Jak ktoś mnie grzecznie zapyta, o czym mówię i o kim, to proszę bardzo, może i muzycznie odpowiem. A teraz nie mam czasu, bo siadam do następnej sonaty na skrzypce solo machniętej od pierwszego razu.

 

A gdy mi kto w swej głupocie nawrzuca, że to błąd a tamto jeszcze większy, to mu podaję prawo Ogińskiego:

 

Rygoryści, jacy zawsze znajdują się wśród ludzi zajmujących się fachowo muzyką, szukać będą błędów w partycjach autora, tym sumienniej go traktując, im więcej ma powodzenia u publiczności.

 

„Listy o muzyce” na stronie 70 oczywiście w zagadkowym zbiorowym przekładzie ekipy PWM. Dlatego muzyka jakiegoś Michela Jacksona, świeć Panie nad jego duszą, ani Dody ani takiego Rubika w niczym mi nie przeszkadza. Nie zrobię jej wiwisekcji, choć budzi się we mnie hiperrygorysta. Nie będę im tam grzebał po partycjach, bo jest to dla mnie algorytm przeźroczysty. Niech ci, którzy lubią poniewierać tymi, którzy się czymś wsławili, sami sobie popełniają te analizy. Ja się nie będę w tej dziedzinie produkował, bo nie znam się na fryzjerstwie. Grają, śpiewają a ludziska na to walą. Ich problem a nie mój. Ja chcę, bo muszę i muszę, bo chcę zrozumieć kilka rzeczy, których inni nie zrozumieli i sklecić z tego muzykę. Ale błąd widzieć i go nie poprawić, to dopiero jest grzech. Z tym, że trzeba wierzyć, że to, co się widzi, to jest błąd a nie świadomy zamysł i zamiar. Niech rygoryści mi wyskoczą, to dopiero się zacznie muzyczna nawalanka.

 

 

Andrzej Marek Hendzel