Długo tu milczę. Nie to, że
zaniemówiłem na widok głupoty Polaków. Takie
widoki to dla mnie nie nowina, choć ciągle
przysparza mi to wiele trudności, aby przejść nad
nimi do porządku dziennego, czy - jak to już mówiłem
gdzie indziej - nocnego.
Ktoś,
do kogo mam niezmienną sympatię, ale od nadmiaru
pracy muszę skupić się na czym innym, zapytał
mnie, czy to koniec mojego Dziennika Muzycznego. Otóż
nie. To nie koniec. Komponowanie muzyki, choćby
najbardziej niechcianej przez przeróżnych znawców
lub pseudoznawców to ciężka praca. Można z niej
czerpać niezwykłą radość, niemal rozkosz, ale
kręgosłup, oczy i inne części ciała potrzebują
odrobiny wytchnienia po czymś takim.
A na
drugie pytanie o ten dziwny pustostan słowny pod
datą 15. czerwca powiem tak. To zbyt osobiste
wyznanie nawet jak na mnie. Może to dam w wersji
drukowanej tego Dziennika Muzycznego, jeśli
powstanie. Niektóre wynurzenia są zanadto
emocjonalne.
Napisałem
natomiast pierwszą sonatę skrzypcową. Stosunkowo
szybko, bo od popołudnia do pierwszej w nocy następnego
dnia czy
- jak ją zwał – doby. Dziwnie jakoś. Na
skrzypce solo. Utwór
niezbyt długi, w czterech częściach. Trochę
za trudny w ambitusie gdzieniegdzie, gdzie skrzypek
musi sam sobie zagrać jakby akompaniament, albo
drugą partię – basową. Jeśli o basie można mówić
w wypadku skrzypiec. Po prostu niżej. Na granicy
skali skrzypiec.
Musiałem
to poprawiać, ale mam do konsultacji fenomenalną
skrzypaczkę, to poszło jak z płatka. Nawet lepiej brzmi teraz niż przedtem. Zainspirowało
mnie zainteresowanie ludzi sonatą skrzypcową
Bartoka. Ostatni skończony utwór władcy królestwa
dysonansu. „Moje jest królestwo dysonansu.” –
jak mawiał Bela Bartok. I niech już tak
pozostanie.
Za
dużo dysonansów wokół nas. Wyjdzie człowiek na
ulicę, a już bliźni urządzą mu taki dysonans,
że aż pada na nos. Zajrzy gdzieś, gdzie miał być
spokój i bezpieczeństwo, na przykład do banku,
księgarni albo kościoła a tam rumor, bezprawie, kłamstwo,
zdrada i sprzedajność. Czysty dysonans człowieczeństwa.
Porozmawiaj człowieku z urzędasem ZUS-u, a już ci
się żyć odechciewa. Jakby kto nie wiedział, co
to jest, to wyjaśniam: Zakład Udupiania Społecznego.
Tępy, zdehumanizowany cyborg, który nie rozumie,
że jego bezmyślny podpis pod jakiś papierem to
draństwo, gwałt i bezprawie w życiu drugiego człowieka.
Dla takiego postsowieckiego polipa, który przyjął
formę przetrwalnikową ordynarnej poczwarki i
przetrwał ze swoim wstrętnym fetorem także
dzisiaj w tym rzekomo wolnym kraju, dla takiego
tworu nie ma żadnych świętości. On bezmyślnie
umie tylko jedno: kasę liczyć. I jak ją cudownie
przejada. Podnosi efektywność finansową, gdy więcej
ludzi szybko zemrze, zaraz po uzyskaniu wieku
uprawniającego ich do jakichś stałych świadczeń.
A człowiek aktywny z jaką swadą jest przez tych
dobrze wychowanych bandytów pouczany o konieczności
ponoszenia ryzyka dla wyższej idei: Możliwości
przeżarcia całych składek delikwenta przez
zdemoralizowane urzędasostwo zusowskie. I idzie im
to z gęby do gęby, z ust poszkodowanego przez nich
człowieka do wiecznie nienażartej mordy tego złodzieja,
który żeruje na społeczeństwie w majestacie
prawa. Z ust do ust. A może: zus’t do ust.
Przy
tym muzyka i jej zaniedbanie to mały problem.
Dysharmonia, dysonans społeczny widziany w pałacach
tego przeinwestowanego złodzieja, a obok walące się
szkoły muzyczne, pustki w bibliotekach akademii
muzycznych, resztki w bibliotekach, tylko po to, aby
panie i panowie z ZUS-u mieli wygodne pałace i
pokoje gościnne dla siebie i swoich pociotków. To
szerokie pole do popisu dla wszelkiej maści
kombinatorów, leni i komorników, którzy bezmyślność
swoją przedkładają ponad wszystko. Ktoś mi kiedyś
opowiadał, że największą traumą w jego życiu
muzycznym było zagrać na balu komorników. Ale jak
prawo na to pozwala, aby ci ludzie byli używani do
bestialstwa w jego majestacie, to co tu mówić o
muzyce? Taniec trupów na parkiecie i to zajętym
przez komorników.
A
muzyka jak się ma w tym dysonansie? Muzyka w tym
wszystkim kona. Ale na pewno nie w duszy, czy, jak
kto woli, umyśle i psychice autora, bo ten duszę
ciągle ma, jak garb u garbatego. Przemiłe uczucie
znaleźć się w stadzie miernot, które gonią za
czymś, porzucając wszystko co szlachetne, piękne
i mądre. I co zostaje? Gawot, a może i
polonez na imprezie muzycznej u zombich.
A
ponoć to muzyk ma na zajęciach stale powtarzane,
że jedyne co ma umieć, to liczyć pieniądze. A
liczyć to taki umie? Bodaj dodawać. Nie muszą być
liczby ujemne. A czytać to taki umie, nie musi być
od razu
Żeromski, albo Eliot, ale bodaj gazetę codzienną,
albo swój własny repertuar, żeby mu się po dwa
razy te same utwory w nim nie powtarzały. Nie wiem,
może to po to, aby wyglądało, że więcej umie.
Ale może to jakaś forma refrenu, albo iluminacji.
Co potrafi nawyk muzyczny zrobić z człowiekiem.
Jak ktoś mnie grzecznie zapyta, o czym mówię i o
kim, to proszę bardzo, może i muzycznie odpowiem.
A teraz nie mam czasu, bo siadam do następnej
sonaty na skrzypce solo machniętej od pierwszego
razu.
A
gdy mi kto w swej głupocie nawrzuca, że to błąd
a tamto jeszcze większy, to mu podaję prawo Ogińskiego:
Rygoryści, jacy zawsze
znajdują się wśród ludzi zajmujących się
fachowo muzyką, szukać będą błędów w
partycjach autora, tym sumienniej go traktując, im
więcej ma powodzenia u publiczności.
„Listy
o muzyce” na stronie 70 oczywiście w zagadkowym
zbiorowym przekładzie ekipy PWM. Dlatego muzyka
jakiegoś Michela Jacksona, świeć Panie nad jego
duszą, ani Dody ani takiego Rubika w niczym mi nie
przeszkadza. Nie zrobię jej wiwisekcji, choć budzi
się we mnie hiperrygorysta. Nie będę im tam
grzebał po partycjach, bo jest to dla mnie algorytm
przeźroczysty. Niech ci, którzy lubią poniewierać
tymi, którzy się czymś wsławili, sami sobie popełniają
te analizy. Ja się nie będę w tej dziedzinie
produkował, bo nie znam się na fryzjerstwie. Grają,
śpiewają a ludziska na to walą. Ich problem a nie
mój. Ja chcę, bo muszę i muszę, bo chcę
zrozumieć kilka rzeczy, których inni nie
zrozumieli i sklecić z tego muzykę. Ale błąd
widzieć i go nie poprawić, to dopiero jest grzech.
Z tym, że trzeba wierzyć, że to, co się widzi,
to jest błąd a nie świadomy zamysł i zamiar.
Niech rygoryści mi wyskoczą, to dopiero się
zacznie muzyczna nawalanka.
Andrzej
Marek Hendzel
|