Spotkałem
się już z rozmaitymi niedorzecznościami w
wypowiedziach ludzi, którzy dopatrzyli się obraźliwości
w moich tekstach. Szczególnie tych, które traktują
o naszych redaktorskich poczynaniach w dziedzinie
muzyki. Że to niby, jeśli któryś redaktor
zobaczy moje wypowiedzi, to nigdy nie zechce ze mną
współpracować. I inne w tym stylu.
Jeden
nawet posunął się do najgorszej rzeczy, jaką może
uczynić osoba zaufania publicznego, jaką jest
redaktor naczelny gazety. Opublikował mój tekst
bez mojej zgody i to na liście dyskusyjnej. Czy
warto się handryczyć z takim? Rzucić się na
niego i ciągać go po sądach? Czas zmarnowany na
przekonywanie takiego nieuka to już wystarczająca
kara dla myślącego człowieka, a bieganie za nim w
celu przekonania go do czegokolwiek, gdy ten chce
trwać w swojej zachowawczej postawie i
oportunizmie, to niepotrzebne marnowanie następnego
czasu.
Oskarżenia
od takiego, że on nigdy nie widział czegoś
podobnego do tego, co napisał niżej podpisany, to
wynik tylko i wyłącznie nieoczytania takiego
redaktorka. Nie chciało mu się zapoznać z lekturą,
ale ma szeroką wiedzę, co robią na Zachodzie...
Co mu jednak nie przeszkadza kreować w Polsce zaścianek,
ślamazarstwo umysłowe i brak wyobraźni.
A
wystarczy sięgnąć do lektury. Bodaj do książeczki
Tadeusza Przybylskiego „Karol Kurpiński”,
wydanej przez PWN w Warszawie w 1980 roku. Ta książeczka
urzeka, kupiona nawet z drugiej ręki, mimo jej
skromniutkich rozmiarów, lichej szaty graficznej i
poziomu edytorstwa z zeszłej epoki. Po otarciu z
niej brudu, kurzu i resztek rdzawego nalotu
tytoniowego naszym oczom ukazuje się żółciutka,
lakierowana okładeczka. A w środku czytamy:
A trzeba przyznać, że
swe wrażenia przekazuje językiem zwartym, barwnym
i plastycznym, nie stroniąc od jędrnych, a nawet
dosadnych sformułowań, co dodatkowo podnosi walor
relacji.
Takim
zdaniem przedstawia swoje wrażenia autor tejże króciutkiej
pracy o Kurpińskim, po przeczytaniu jego Dziennika
podróży. I też mu się rzuca w oczy szczególne
zamiłowanie Kurpińskiego do teatru a tam zwłaszcza
do opery. To rodowita praca, ale człowieka bywałego,
latającego od miasta do miasta, tylko po to, aby
zobaczyć to, co było treścią jego pasji –
teatru i opery. I relacje są świetne, ujmujące
prostotą i językiem zabawnym właśnie tą
wyrazistością sformułowań. Nie jest to głupie i
naśladowcze zapatrzenie na obczyznę, ale twórcze
i pełne wyrazu relacje, które warte były
publikacji. Nawet listy Kurpińskiego docierając do
Polski zaraz trafiały do gazet warszawskich. Czemu?
Redaktorowie
a nie jak dzisiaj redaktorzy, byli może wtedy
znacznie bardziej światli i spragnieni obrazu
prostego, ale za razem klarownego, gdzie
indywidualności autora nie ulizuje się i nie ugłaskuje,
aby z tego wyszły tekściki gładkie i na okrągło.
Domaganie się od artysty, twórcy i piszącego o
czymś tego, aby wyzbył się indywidualności w imię
jakiejś wyższej racji marketingowej to tak, jak
oczekiwanie od wiadra, by przestało wodę nosić.
Na pustyni, gdzie wokół pełno piasku, dziurawe
wiadro przydaje się komuś, kto chce z tego bicz z
piasku ukręcić, albo urobić zaprawy murarskiej.
Ale dziurka nie może być większa niż ziarenko
pisku. Jednakże wody czymś musiał przynieść, bo
jak z piachem zwiąże wapno, lub cement bez wody?
Zostaną mu zabobony i czary, które może dadzą
szansę na jakiś bicz, ale tylko taki, który
powinien spaść na grzbiet tych, którzy o wodzie
na pustyni zapomnieli.
Niedouczony
redaktor naczelny, zapatrzony w swoje podoba mi
się albo nie podoba mi się to
nieodpowiedzialny organizator wyprawy, który na
pustynię wyrusza w ładnych butach i kapelusiku,
ale z zapasem wody, który zapewni całemu życiu
wyprawy i wszystkim jej uczestnikom śmierć w męczarniach
na środku pustyni. Zagrają mu wtedy muchy i sępy
koncert pośmiertny, ale muzykę zaprowadzi na
manowce. My zatem nie zapominajmy o pełnych bukłakach
wody, która jest nośnikiem życia, ale z drugiej
strony nie dawajmy się stawiać pod rynną
wodolejstwa płaskiego i płytkiego komercjalizmu
wypowiedzi. O muzyce trzeba mówić w przejmujący
sposób, aby przekaz wypowiedzi niósł chociaż
odrobinę tego, co doznał na skutek niej składający
o tym relację.
Andrzej
Marek Hendzel
|