Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 14. 05. 2009 r.

 

 

 

Leży tu przede mną uwertura do opery „Calmora” Karola Kurpińskiego, wydana w 1950 roku. Sztychowana chyba w całości ręcznie, ale dość ładnie. Wycofana z księgozbioru Uniwersytetu Łódzkiego. Czemu? Może Kurpiński nie cieszy się już wzięciem zupełnie. Zapomniany do reszty. A może na miejsce tego leciwego wydania ktoś dostarczył uniwersytetowi nowego, lepszego?

 

Już w to wierzę. Muzyka nie jest nikomu potrzebna. Partytury walają się tylko na półkach bibliotecznych i są traktowane jak stalinowska literatura prawiepiękna. Poniewierana jak prace doktorskie generałów z tamtej epoki. Po prostu jest to dla bibliotek makulatura.

 

A na akademiach półki biblioteczne świecą pustkami. Oczywiście pojedyncza partytura, kupiona jako efemeryda gdzieś w antykwariacie, nie uratowałaby tej sytuacji. Ale takie traktowanie muzyki, jako piątego koła u wozu, nie napełnia człowieka wiarą w powodzenie muzyki w Polsce. I żeby to było bodaj to piąte koło, które ratuje człowieka z opresji, gdy złapie gumę na trasie. A to jest dla bibliotekarza nic. Śmieć, walający się po regałach. Pewnie nikt w to nigdy nie zajrzał.

 

Ale to mała sprawa. Zwykłe porządki biblioteczne. Tylko czemu jest to wydanie utworu zapomnianego przez prawie wszystkich, ale przekomponowanego przez innego autora i dyrygenta, który dziś także jest prawie zapomniany? Grzegorz Fitelberg w jakimś sobie wiadomym celu przerobił ten utwór. Zapewne lepiej wiedział, jakie treści muzyczne chciał zawrzeć w nim Kurpiński. Zapewne przez cały wiek leżały tylko po to, aby ktoś wreszcie dopatrzył się w nim błędów, wymagających fachowej korekty. Owego czystego i doskonałego kontrapunktu i akordyki jakiegoś mędrka, tak chętnie wykpiwanego przez autora tego utworu.

 

Fitelberg jednak chciał go pokazać w jakikolwiek sposób. Bał się może, że zarzucą mu wystawianie pracy dyletanta, gdy po wieku oddziaływania na polską nutę, górę wzięła pruska dokładność akordowa, która chwilę potem rozsadziła muzykę zupełnie. Przykro to stwierdzić, ale jak nic przypomina się sytuacja z utworami Modesta Musorgskiego poprawianymi przez pieczołowitego, akademickiego naprawiacza Rimskiego-Korsakowa. Świat lepiej zna poprawki tego ostatniego, niż partytury oryginalne, które biją te poprawianki na głowę.

 

Marzy się człowiekowi, żeby utwory oryginalne autorów były pokazywane tak, jak je napisali, bez przemądrzałej łapy poprawiacza, który w istocie jest jedynie profanem. Zakrzyknąć można: „To Ficio robił coś takiego?”. Moderatorzy wszystkich czasów, ugłaskiwacze i ulizywacze to wy spapraliście więcej arcydzieł i bodaj przyzwoitych prac, swoim bzdurnym popędem, niż głucha pamięć pokoleń. A co muzyka ma z tego? O muzyce trudno jest pisać, gdy się jej w istocie nie zna, bo dotrwała do naszych czasów jako przerysówka.

 

 

Andrzej Marek Hendzel