Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 04. 05. 2009 r.

 

 

 

Dawno temu, jak chcą ci, którzy uważają, że muzyka polska z początku XIX wieku to stare śmieci, a muzyka Mozarta to wieczne arcydzieło, pewien kompozytor z kraju gdzieś nad Wisłą zwanego Polska miał przykrość stanąć w Rzymie i dnia 5. października 1823 roku oglądał uroczystość koronacyjną świeżo wybranego papieża. A tak to opisał:

 

Jest to w swoim rodzaju pompa, jaką w Rzymie tylko (i to rzadko) widzieć można. Od dwudziestu trzech lat obrzędu tego nie widziano. Długie też to, długie te wszystkie ceremonie i porządnie nudne.

 

Nazwisko tego autora to Karol Kurpiński. Jak widać zamiłowanie do porządku i porządności rodzi dziwaczne wykwity. Po ubraniu papieża, następuje „całowanie jego nóg i rąk w innej sali przez całe przytomne duchowieństwo, przy śpiewaniu antyfony Tu est Petrus...” Co się zaś tyczy nieprzytomnego duchowieństwa i jego obecności a raczej nieobecności, autor się nie wypowiada, bo nie zna jego losów. Kurpiński dodaje jednak:

 

Rozumiałem, że przy tak wielkiej uroczystości śpiewacy chórowi wysadzą się... bynajmniej!

 

Gdzie i po co mieli się wysadzać, skoro prochy już dawno w Kamieniu Podolskim wysadzone, albo może później i to o prawie wiek, ale na kartach powieści. Ale Kurpiński przynajmniej nie fantazjuje. Pisze dość zwięźle ale jędrnie o nędzy muzycznej kościoła w jego czasach, która to nędza muzyczna dotrwała do naszych czasów. Niejeden warchoł muzyczny robi sobie znowu ten sam lub podobny tytuł do tego samego typu muzykanctwa. I mamy wiek XXI. Równie mierny i pusty.

 

Ale dalej śpiewają antyfonę Corona aurea super caput eius, po czym przy huku armat, wojskowej muzyce i biciu w dzwony:

 

W czasie tego zgiełku spuszcza się z loży papieskiej foliał papieru, na którym jest ogłoszony odpust zupełny. Znajdujący się pod lożą, jakbyś mrowisko poruszył, tak się ubiegają o złapanie tej lecącej karty. Anglicy bowiem płacą dobrze za podobną osobliwość.

 

A po co Anglikom papier z papieskim odpustem zupełnym? Oto dopiero osobliwość. A może właśnie im jest on najbardziej potrzebny. Może który rozwód chciał wziąć ze swoją królową, to i uganiał się za byle jakim papierem. Albo i nie byle jakim. Czerpanym i wyczerpanym - i to do cna.

 

I było raz w kraju nad Wisłą zwanym Polska, że jacyś mędrkowie zorganizowali odpust zupełny od muzyki i nazwali go konkursem. Sala jak szczerbate grabie pomieściła widownię tak, że co czwarte krzesło może było zajęte. I na scenie pani Anna Seniuk, ulubiona aktorka zeszłego papieża odczytała inny wyrok. Potem to elegancko, żeby ludziska się nie rzuciły na to jak mrówki, na sznureczku spuściła na dół.

 

A może coś i mieszam. I papierek przyleciał z góry. Nie byłem na owej uroczystości przytomnie obecny. A i nieprzytomnie też nie byłem. Widziałem to w telewizorni. A właściwie chciałem zobaczyć, ale mnie zmierziło strasznie nudą i nienaturalną pompą. Mały rycerz chałturkę walnął, czytanie chyba z Herberta. I zaczęli wręczać. Potem wyszedł jakiś specjalista od formy muzycznej i ogłosił, że wygrywający nie napisał ani za długiego, ani za krótkiego utworu i że wszystko było akurat. Gdyby można to było powiedzieć na sto innych sposobów, to też by pewnie popis strzelił tymi formalizmami. I wyszedł laureat. Nie opisujmy laureata, nie igrajmy sobie z ułomnością ludzką. Ale ten znowu sypie, że wszyscy tu byli z kultury wyższej. Nie wypominajmy jednak, o kim wspominał Zbawiciel, jako o przeklętym człowieku. Po co zadowalać wszystkich?

 

I to dla tego się oni tu tak spuszczali? Jakieś zapowiedzi tej imprezki były równie puste. Że to niby cisza jest najpiękniejszą muzyką i inne takie farmazony - i myśli pełne werwy i polotu. I gdyby tam choć jaki Anglik zawitał i odpalił im za ten papier jaką działę porządną a potem to sobie powiesił nad kominkiem. A tu nic. Kupa pustych krzeseł, bo publiczność warszawska na rzymskie igrzyska pojechała, albo może Rzymu tu u siebie urządzać nie będzie. Jak wiadomo wszakże, Rzym to karczma, a tu kultura wyższa, wisząca na sznureczku i zwisająca.

 

Wczoraj dali film o Mironie Białoszewskim. Pani Krystyna Janda z jej genialnym nerwowym rozmachem grała tam pierwszoplanową rolę. Nie, nie! Nie Mirona i na pewno nie papieża. Zagrała niewidomą partnerkę – niech tam będzie intelektualną – Białoszewskiego. Jej ambicje poetyckie też wyszły nieco przy Mironie i ona także popisała się wieczorkiem autorskim. I tam, pomimo tego, że literkę „P” przeczytać umiała przez szybę, publiczność także dopisała w taki sposób jak podczas tego spuszczania.

 

Gdybym to ja wiedział  wcześniej, że jest taki film. Albo wcześniej dobrnąłbym do tej strony o papieżu i muzyce papieskiej w „Dzienniku Podróży” Karola Kurpińskiego, to wiedziałbym przynajmniej, kogo oni naśladują przy takich uroczystościach. Nie dość, że na śmierci papieża robi się kariery – i to muzyczne – to jeszcze podrabia się rzucanie w lud papierka. I żeby to choć garść banknotów była, skoro wzorem cesarzy rzymskich nie mogą, bo złota im szkoda, to bodaj, idąc za skąpstwem papieża, niech przynajmniej odpust zupełny rzucą. Ale niech muzyka żyje własnym życiem bez tej pompy, nudy i fałszu.

 

 

Andrzej Marek Hendzel