O fujarkach ludowych już pisałem tu 07. 11. 2016 roku, gdy pisałam
o kosynierach w Powstaniu Styczniowym. A dzisiaj?
Dzisiaj dzwonię do kolegi, a ten wymyśla, że będzie budował fujarę z czarnego bzu, bo rozumie po słowacku,
a tam ciągle jest tradycja budowania fujar z czarnego bzu. A u nas to nie ma? Mój dziadek uczył mnie strugać gwizdki i fujarki
z czarnego bzu. Działało to krótko, dopóki bez się nie rozsechł. Pasterskie sprawy. Dawno i nieprawda.
A ten, że musi zespawać sobie wiertło, by wybrać otwór w bzie. A bez ma tam w środku miąższ a w istocie watę,
a bardziej piankę. Wystarczy wyklepać kawałek pręta stalowego, zaostrzyć i zawinąć, by był haczyk do wydłubywania tej miękkiej
zawartości. „O, techniczny się odezwał.” – odparł mój rozmówca. Techniczny? Czy pasterze górscy mieli spawarki? A zaklepać kawałem pręta,
to w istocie po kowalsku. A czym chce zestroić tę fujarę nasz kolega? I jak?
Skoro nie umie wydłubać w środku dziury,
by z bzu zrobić drewniane rury?
Na ludową nutę za to będzie pitolił pod sklepami i na halach – targowych. Wszyscy się zbiegną, bo kto dzisiaj pitoli
na wielkich fujarach? To idea szlachetna, jak nalewka na czarnym bzie. Wszyscy padną od tej muzyki. I wrócimy do korzeni.
Tyle ludziska mają pomysłów muzycznych, że niedługo otworzymy fabrykę oper, symfonii, koncertów i sonat.
Przepełnione urzędniczą mierzwą nowooddane filharmonie, które upatrują swoje muzyczne dokonania w szuraniu buciorów lokalnych notabli,
wytyczą nam nowy kierunek rozwoju muzycznego. I ten nasz biedny kumpel stojący gdzieś w bramie z wielką fujarą – oczywiście z czarnego bzu
– zagra naszą solową serenadę na fujarę.
Andrzej Marek Hendzel
|