Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt

A+A-
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 02. 06. 2016 r.

 

 

 

A jednak tu coś napiszę. Wczoraj spotkało mnie coś miłego. Owszem teoretycy wojny zaraz by powiedzieli, żeby nie łapać przynęty. Jednakże, czy, gdy ktoś jest dla kogoś po prostu miły, to zaraz trzeba wietrzyć podstęp?

 

Są rzeczy bezpretensjonalne na tym Świecie, czy tego wszelkiej maści kłótnicy chcą czy nie. Temperament człowieka odzwierciedla się często mimowolnie, jak płonąca pochodnia. Doszukiwanie się czegoś więcej albo czegoś poza namiętnością, która kipi w człowieku, to szukanie skorupy a nie żywego Ducha pulsującego w kimś.

 

Ktoś – zaraz napiszę, kto – potrząsnął mną i jakby mówił: „Rusz się, Hendzel, i do dzieła. Obudź się. Bo co jest ważniejsze niż Muzyka?”. I nie zrobił tego obcesowo. Nie przylazł i nie plótł od rzeczy, ale od razu do tematu.

 

Przyznam, że tekst, który napisałem 30. kwietnia 2009 roku, to dla mnie dzisiaj przepaść czasowa. Jednak nie odwołuję ani słowa z tego, co tam jest. W międzyczasie minęła siedemdziesiąta rocznica śmierci Karola Szymanowskiego i każdy może frymarczyć jego twórczością bez jakichkolwiek tantiem dla jakichkolwiek żyjących krewnych czy spadkobierców praw autorskich po kompozytorze i wcale niezgorszym pisarzu. Jest wielu złośliwców, którzy zamiast dziękować Bogu i losowi, że mieli takiego kogoś, potrafią tylko psioczyć.

 

Opowiadam to a vista – nie zaglądając do żadnych mądrych źródeł. Powinienem buchnąć emocjami. Jak wulkan zagotować się w sobie i narobić rabanu. Tyle lat dawałem sobą powodować dla ludzi marnych i wyrachowanych. „Ale kto? Kto wyrwał Cię z letargu?” – wrzaśnie zniecierpliwiony Czytelnik.

 

Pani Jolanta Sosnowska, jak sama o sobie, bez pustej kokieterii, mówi – skrzypaczka. Potrafię być złośliwy w stosunku do pań grających na tym szlachetnym instrumencie. Oj, potrafię. Jest parę paniuś, które zalazły mi za skórę swoją bigoterią i hipokryzją. A tu...

 

Proszę Państwa, skrzypce znalazły swego nowego odkrywcę. Włączyłem te próbki na stronie Jolanty Sosnowskiej i „ciary mnie przeszły” – jak mawiał a przynajmniej pisał Karol Kurpiński w jego „Dzienniku Podróży”. I to nie po plerach, ale co to... po karku i nogach. „Co, zamieniłem się już zupełnie w starego satyra, że mi sierść wyrasta na kończynach dolnych?” – zapytałem sam siebie. Ale cóż warte są subiektywne odczucia, gdy ich kto inny nie potwierdzi. Poprosiłem kogoś jeszcze o przeprowadzenie eksperymentu. I ciary ją też przeszły po – oczywista – jej nogach a nie moich. Czegoś takiego się nie spodziewałem.

 

Czytelnik powie – „Ot, znowu sobie kpi, ironizuje albo... no, satyra i humor.”. Ale, widzisz Czytelniku, jeśli myślisz, że muzyka odbierana jest tylko jakąś duszą, jaźnią czy psychiką – jak wolą niedowiarki – to sam tej duszy, jaźni ani nawet psychiki niedowiarka nie posiadasz. Muzyka śpiewa do nas somatycznie, bo taka jest natura prawdziwego doznania muzycznego. I tu to doznanie jest.

 

Takiego kopa, że pozwolę sobie na slang rock and roll’owy (choć czemu nie napisać rokendrolowy), nie przypominam sobie. I skąd tyle tych harmonicznych? Jakby ktoś rozkręcił przester w gitarze i to na maksa. Jakby szlachetne lampowe brzmienie. Czy to, co piszę, to fusy przemyśleń amatora? A kichać was, nabzdyczone patałachy. W tym, co zaprezentowała Jolanta Sosnowska, w tych drobnych podanych na stronie próbkach, jest to, o co chodzi w Muzyce. Ekscytujący, wybuchowy przekaz. Nie jest to żadne puste zgrzytanie, a taki zaśpiew, który człowiekowi się po nocy śnił.

 

Wysłuchałem też wypowiedzi Jolanty Sosnowskiej w przeróżnych radiach. I teraz wiem, cośkolwiek, bo ze wstydem przyznaję, nie wiedziałem dotąd, że ktoś taki w ogóle istnieje. Mój błąd, a błąd trzeba naprawić. I teraz wiem, że istnieje coś takiego jak skordatura. A powinienem o tym wiedzieć, że to technika stara, powstała u zarania wielkiego złotego wieku skrzypiec, czyli gdzieś na początku XVIII wieku.

 

Swego czasu napisałem trzy sonaty na skrzypce solo. Jakie to są utwory, mało kto wie. Są w nich jednak fragmenty technicznie niemożliwe – ponoć – do zagrania. Piszę „ponoć”, bo lepiej powiedzieć – niemożliwe do zagrania na skrzypcach nastrojonych klasycznie w stroju kwintowym. Nie uczyłem się tego w jakiejś szkole, u mnie to przesłanka bebechowa. Czułem, że tu mnie ktoś wkręca, twierdząc, że tego zagrać nie można. Przenoszenie burdonu w kompozycji o oktawę wyżej, by jaśnie pani ze smyczkiem trafiła w dźwięki, to przyznam rozstroiło mnie zupełnie. Utwory wylądowały w szafie, na strychu jakiegoś dziwacznego nabzdyczenia. A mówiłem: „To przestrój te skrzypce, by to zagrać.”. Było sławne „nie bo nie”. A tu, proszę bardzo, skordatura. Jednak można. Można nawet przełożyć struny, by zbliżyć burdony do wysokich dźwięków. I ci tam na początku (skrzypcowej) drogi rozwojowej kompozycji na ten przedziwny instrument z duszą, choć to dusza z drewna, ale zawsze tam, gdzie powinna być, ci tam u zarania mieli te same przesłanki twórcze co ja dziś... tu gdzieś w tym międzymorzu.

 

Jednakże, gdybym powiedział, że to, co gra Pani Jolanta Sosnowska a szczególnie ta barwa, to tylko skordatura to byłaby haniebna obelga zarówno dla tejże wykonawczyni jak i dla skordatury. To coś niesamowitego, jakby wreszcie ktoś pootwierał okna w zatęchłym budynku i przewietrzył tę stęchliznę. I to przy użyciu czego? Przy użyciu tych wszystkich autorów, których łaskawa publiczność i jeszcze łaskawsi znawcy a o krytykach nigdy nie zapominajmy – których to, oniż to wszyscy w swej szczodrobliwości zapomnieli z kretesem. A tu cała paleta zapomnianych tancerzy smyczka, piłujących tak obcasem, że aż iskry idą. I to bez żadnej rubaszności a ze swadą i finezją. Z ogniem. Słyszycie to? Nie? To gdzie macie uszy?

 

Jeśli takie są drobne próbki – te zajawki muzyczne – to chcę poznać całą resztę. Można powiedzieć – bukiet twórców, którzy ożyli dzięki jednaj osobie. Znowu brzmią, znowu są i znowu żyją. Czy to mało?

 

Nie chcę tu przesłodzić, bo dopatrzyłem się drobnych rys. Rys nie na Muzyce, którą usłyszałem i nie na – o tego mi nie wmówicie – żadnych rys na samej osobie wykonawczyni. To jednak drobnostki, jakieś plewy, o których już dawno zapomniałem. Jednak, ze szczerego serca, Pani Jolancie chciałbym tego zaoszczędzić. Są bowiem lisy w ludzkiej skórze, które żerują na innych. A jak udają prawych i sprawiedliwych, jacy są obywatelscy i jak miłują człowieka. Aż od tego Muzyka ginie i kona w kącie.

 

Dzięki Jolancie Sosnowskiej zapłonęło coś nowego i nie jest to tylko wątła pochodnia ciekawostki. Cóż mogę rzec na koniec? Czekam na więcej.

 

 

Andrzej Marek Hendzel  

Do góry