Jest maj i jest niedziela. Słońce
wreszcie sobie o nas przypomniało. A w istocie
chmurzyska w końcu sobie poszły na chwilę i ukazało
się Słońca. Może lud spracowany i lud leniwy leżeć
sobie i przypalać kiełbachę.
Ale czy to coś nowego. U
Lukrecjusza czytamy:
Chociaż
kitara nie wzbudza echa u stropów drążonych,
Sama
natura nie będzie uskarżać się ani trochę,
Jeśli
wyciągniesz się między swoimi na miękkiej trawie,
Opodal
strumyka, w cieniu gałęzi starego drzewa,
I
ciało pokrzepisz smacznym, choć niekosztownym, posiłkiem...
Zatem zapały sybarytów to
nie nowość żadna. A teraz wiadomo, że smrody
nowoczesnego ludycznego obchodzenia się z wygodą, które
ludziska rozstawiają po ogrodach, by dymić i życie
innym umilać, to nawiązanie do takiego starożytnego
popasu. Wierny uczeń swego mistrza Epikura Titus
Lucretius Carus w „O naturze rzeczy” wypisywał
czasem brednie rodem z bachanaliów. Jakby kitara miała
służyć do powieszenia jej na gwoździu albo na gałęzi
i tym widokiem wisielca straszyć ciasnego snoba i
ciemny lud. Dorobkiewicz, który wylazł ze swej
jaskini czy nory teraz wielki pan i bydło pasące się
filozoficznie.
Ale z autorem „De rerum
Natura” nie było aż tak źle. Z nim nie obeszły
się epoki i wieki jak z jego nauczycielem, którego
wszakże osobiście nie znał. Jego rzecz przetrwała
ledwo tylko w części ocenzurowana przez poprawnych
politycznie i religijnie głupców. A lud dalej leży
na trawie, jak leżał wieki temu. I co mu poradzisz?
Zadarty nos pyszałków, którzy
wywodząc się z ludu, sami kitarę zadeptać pragną.
Struny z niej powyrywali. Drewno rozsycha się i
moknie na słońcu i deszczu. Za chwilę już nikt nie
będzie wiedział, jak wyglądał ten instrument i jak
był zbudowany. Jednakże u Lukrecjusza przetrwał
bodaj jego cień. I nie psioczy już teraz nikt na
jego obecność i jego brak. Nikogo on teraz nie
obchodzi. I nikt nie sarka na to, że jego gra to był
szczyt zbytku i rozpusty. Dziś rozpusta jest jak
wtedy chciał. Grila robi w ogrodzie i smrodzi swoim
bogom miłą wonią ludycznego kadzidła.
Czy o to chodziło
Lukrecjuszowi? Śmiem w to wątpić. Jemu nie
przeszkadzała kitara, ale jej użytek przez bogate tałatajstwo,
które brało ją na uczty wystawne i tym się szczyciło,
że u nich im przygrywa (płatna) muzyka. Mówił
tylko prosto: czasem powieś instrument a idź i
odpocznij na łonie natury. Gdzie ta natura ma łono?
Oto pytanie.
Cytowany fragment w przekładzie Grzegorza Żurka.
Andrzej Marek Hendzel
|