Trzeba ten rok jakoś zamknąć. Rok który przyniósł nam
kilka koszmarów. Przede wszystkim odrażające głosowanie
posłów 13 maja tego roku, gdzie nasze p... ośliska
pokazały swoje kocie pazurki. Swoją leniwą umysłowo
naturą wylegującego się na piecu kociska dopadły
się na oślep do lukrowanych guziczków.
I
dalej nasz reformator muzyczny, mistrz drzwi od budynków
gospodarczych, naczelny stolarz Rzeczypospolitej,
dumny budowniczy stodoły, który docenił to szokujące
lądowanie na podbrzuszu. Każdy dzieciak kąpiący się
w czymś co przynajmniej udaje rzekę lub jezioro wie,
że jak źle wymierzy i wyląduje na brzuchu, to
zaliczy tak zwaną deskę. Czyli brzuch czerwony od
spotkania z wodą, która bywa w takich razach twarda
jak beton. Nasz p... rezydent wyekstrahował dechę ze
stodoły i docenił chociaż to, że piloci w Polsce
umieją latać i lądować. I przypiął pilotowi do
piersi co? Pogardzany na Krakowskim Przedmieściu krzyż.
Ale nikt, nawet najbardziej genialny pilot na żadnych
drzwiach latać nie będzie, a trzeba mu stworzyć do
tego warunki, by był bezpiecznym przewoźnikiem nie
za rzekę Styks, ale w zwykłych naszych ziemskich
podróżach.
Ujmijmy
to pamiątkową bajką:
Lądowanie
deski
Nawet
każdy wół
wie,
że tylko Wrona
ląduje
bez kół –
lecz
nie bez ogona.
Obie
te rzeczy – energetyka jądrowa i latanie mają wspólną
cechę. Oczywiście amuzyczni propagandyści i
sprzedawczyki zawołają zaraz – ten Hendzel
zwariował. Ale niestety, wiedza to potęga, a
niewiedza to przejaw pustoty umysłowej i duchowej.
Latanie szczególnie na dużych wysokościach pozbawia
latającego ochronnego działania atmosfery ziemskiej
i naraża ludzi na nadmierne oddziaływanie
promieniowania kosmicznego – szczególnie
korpuskularnego. Piloci o wieloletnim (a raczej
wielogodzinnym) stażu mają efekty napromieniowania
zupełnie podobne do tych, na jakie naraża ludzi
energetyka jądrowa.
A myślenie
o muzyce w tym starym roku... Cóż, miało być o
muzyce, ale nie wyszło. Albo może lepiej niech tu o
muzyce na koniec 2011 roku nie będzie za dużo, bo
wyjdzie zbyt ponury ton spowodowany widokiem takich
zalążków katastrof. Oby tylko Naród w Polsce
wyszedł obronną ręką z tych zagrożeń, jak pilot
tego nieszczęsnego lotu wyszedł cało i ratując
wszystkich na pokładzie, mimo tego, że zaliczył aż
do czerwoności tę bolesną deskę z drzwi od stodoły.
Ale są jeszcze Gąski. Te Gąski, które uratują naszą Rzeczypospolitą jak gęsi kapitolińskie uratowały niegdyś Rzym. A gęsi są muzyczne, bo gęgają i syczą, ale są też lotne, bo ze skrzydłami się wykluły, jako że tak je stworzyła Matka Natura. I te Gąski Bałtyckie teraz śpiewają dla nas pieśń nową – pieśń wolności.
Andrzej Marek Hendzel
|