W analizie powstania tragedii, co znaczy od
greckiego pieśni koźlej, Thomson poruszył ważny
aspekt niezrozumiałego pochodzenia jej dostojnej i
poważnej treści. Wywodzenie jej z dytyrambu zawiodło,
choć nie ma najmniejszych dowodów, że dytyramb
zapewniłby ową błahość tematów, o której
wspominał Arystoteles we wczesnej drodze tragedii.
Dytyramb od samego początku poruszał treści dość
poważne i prześmiewczy ton tego gatunku nie zawsze
oznaczał małość tematów. Podobnie utwór satyrowy
nie wchodzi w grę, bo chyba można przyjąć tezę
autora, że tragedia i utwór satyrowy są równoległymi
pochodnymi czegoś wspólnego. Ale najbardziej
nierozważne wydaje się zastanawianie się nad nośną
i poważną treścią utworu tragicznego w jego dojrzałej
formie, gdy doszukuje się pochodzenia jej w dostojeństwie
typu państwowego.
Przecież w naszych czasach mieliśmy w muzyce
wiele przykładów wielkiej siły wyrazu utworów
muzycznych bez jakiegokolwiek wpływu na to polityki i
jakichś hierarchii społecznych, które miałyby
warunkować ich wartość. A czy nie prościej pomyśleć,
że Aischylos i inni autorzy zrobili to z wewnętrznej
potrzeby głębi w utworze. Taki naturalny stan pogłębiania
doznań zarówno dla twórcy jak i odtwórcy dzieła,
jak dla jego odbiorcy, jest znany z innych rozwinięć
muzycznych. Czy Jan Sebastian Bach pisał swoje utwory
takie jak „Pasja na Świętego Mateusza” pod wpływem
jakiegoś dostojeństwa społecznego lub politycznego,
które takiej wartości dzieła się spodziewało?
Monarchowie, hierarchowie duchowni i inni notable współcześni
Bachowi wcale tego nie oczekiwali od niego, by utwór
był głęboki, a tego by był na tyle wdzięczny, by
uświetnić jakieś uroczystości z nimi związane.
Czemu zatem sądzić, że współcześni Aischylosa
byli inni?
Bonz
to bonz. On
zawsze jest taki sam – byleby tylko coś podkreślało
jego znaczenie i dostojeństwo. Głębia jest trudna,
wymaga wrażliwości i poziomu od odbiorcy, a to
rzadkość. Za to fanfary, fajerwerki formalne, łatwe
melodyjki – to jest to, co lubią hierarchowie
wszelkiej maści. Dziś są tacy i tacy byli w czasach
Aischylosa. Nie spodziewajcie się zrozumienia dla
trudnej w odbiorze sztuki u bufonów na tronach.
Już sam przykład Beethovena jest wystarczający
dosadny. Czy ten Austriak napisałby swoje symfonie,
gdyby był związany z dworem cesarza? Gdyby tenże
cesarz domagał się od niego ciągłego spełniania
haraczu muzycznego? Raczej powstałyby lekkie utworki,
prawie że do tańca, a i tak odebrane by były z dąsem,
że tego tańczyć się nie da.
Upadek sztuki w Austrii był konsekwencją nędzy
dostosowywania się do gustów cesarzy i biskupów, a
potem ludu. Wszystko nie tak, bo utwór o śmiałym
przekazie powstaje z potrzeby autora. To potrzeba głębi
u twórcy decyduje o jego wartości. Gdy ten dostosuje
się do potrzeb władców, zaczyna tworzyć znikome
pod względem wartości i płyciutkie dziełka. Zatem
tym sposobem tragedia nie wyewoluowałaby nigdy.
Doszukiwanie się aspektów społecznych i
politycznych w wartości utworu i jego genezie, to jak
szukanie świeżych owoców na polu późną jesienią.
Kozioł, ów protoplasta tragedii wziął na rogi
takie postaci nie dlatego, że królowie i
tyrani to lepszy materiał, ale dosadniej wygląda,
gdy kozioł bierze na rogi króla niż kmiecia. Jest w
tym coś, co dziś nazywamy w muzyce walnięciem. Jeśli
utwór nie powala, nie warto go słuchać, chyba że
ktoś za wartość muzyczną postrzega błahość i płytkość
utworku.
Andrzej
Marek Hendzel
|