Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 09. 07. 2010 r.

 

 

 

Porozmawiajmy o marketingu. O zapchlonym psim swędzie. I tak stawiając tezę, czynimy z pozoru całą swoją wypowiedź tendencyjną. Ale przyjrzyjmy się wiedźmie i oceńmy sami.

 

Różnica między lutnikiem a lotnikiem jest tylko w jednej literze. Jeden lutnik mi opowiedział, że przyszła do niego osoba, by zlutować sobie pierścionek. I była wielce zdziwiona, że lutnik nie jest od lutowania. Ale jest lutowanie i lutowanie. Jedno jest od klejenia na gorąco metalem lub obecnie plastikiem o niższej temperaturze topnienia niż materiał lutowany. A drugie jest zwykłym waleniem po ryju.

 

Ale po co o tym mówić? A jak zagaić, by temat o lotnictwie był muzyczny, jeśli nie zabawić się semantyką. Z lutnika taki muzyk jak za przeproszeniem z ruskiego grata samolot, ale jak to lata, to to lutuje.

 

Po ostatnich wypadkach, gdy zginął Prezydent Rzeczpospolitej, w Polsce namnożyło się specjalistów lotniczych. Żeby który bodaj raz wlazł w belkę ogonową śmigłowca albo raz siedział w symulatorze lotu. Ale teraz każdy mądry. Teraz już każdy lutuje o lotnictwie. Obawiam się trochę tego, że zanim doczytamy końca tego tekstu, czytacz zacznie lutować o lutnictwie. Na szczęście od czytania nie nauczy się nikt lotnictwa ani lutnictwa.

 

Wyobraźmy sobie jednak biało-czerwoną. Taki kawałek materii nadziany na kijek. Nadziany kijkiem. Wisi sobie taki kawałek na złość pospólstwu i na złość władzy. Władza zdjęła już zakazy wywieszania biało-czerwonej w dni inne niż święta. Ale jak dla kogo świętem jest każdy dzień? Gdy dla niego – święto jest zawsze. To co wtedy? Dziś nie mamy tego problemu, dziś nam wolno na kij nadziewać biało-czerwoną.

 

Wisi u mnie na domu ta flaga z kirem. Podchodzę do niej czasem, głaszczę. Jak się poplącze – odwijam. Nie mogę jej zdjąć. Coś mi podpowiada, że zrobię coś złego, gdy ją zwinę. Jest moja, nie musiałbym jej zwijać, by ją zwinąć. Ale czy na pewno moja?

 

Konfucjusz mawiał: „Można pokonać siłę trzech armii, odejmując im wodza, ale nic nie jest w stanie pokonać woli pojedynczego człowieka.”. A w Polsce, o przepraszam w Rosji, straciliśmy Prezydenta i wszystkich głównodowodzących wojsk. Straciliśmy wszystkich wodzów, ale rząd uznał, że to za mała strata, by rozpaczać. Dla rządu to jest nic. Minister Obrony Narodowej nie palnął sobie w pusty łeb. Przynajmniej ołów w miedzianej skorupce wypełniłby głowinę ministra. Nie rozpruł sobie brzucha, choć ma podstawy anatomii, bo tego uczą nawet psychiatrów. Nie podał się do dymisji, jako odpowiedzialny za stan armii. Dla niego to nic. Ale czy to jest wola pojedynczego człowieka?

 

A czy ta banda, która rządzi, to nie jest tłum? Wielogłowe nic. Takiej bandy kazał unikać chiński filozof, gdy się chce uratować resztki szlachetności.

 

Na moim domu wisi flaga Polski z kirem do dziś. I nie ściągnę jej, dopóki winni tej zbrodni nie zostaną ukarani. Bandyci, którzy nie mają poczucia winy. Pasożyty, które wrzeszczą, jak to oni w poczuciu misji rozkradają Polskę. Jak to oni oszczędzają, jak to zaciskają cudze pasy.

 

Mieliśmy mówić o marketingu. A kimże była pannica wiodąca swój nędzny żywot przy wojsku? Markietanką? A jakimi usługami służyła armii? A raz to coś upchnęła z towaru, który nosiła na grzbiecie, a to gary umyła a to inną usługą, uległą odpłaciła się szerokim swoim horyzontem. I czy nie taką usługę świadczy nam obecnie władza. Oczywiście wyłoniona przez Naród. Bo co mógł taki Naród zrobić, oprócz wyłonienia takiej władzy? A kto wyłonił ten Naród? Ot i, naród wyłoniony.

 

Przyjechał gość na myjnię. Właściciel myjni widzi kir na fladze przyczepionej do auta:

 

- A co Pan, tak z tą flagą jeździ?

- A co, nie mogę?

- A nie, chciałem pogratulować. – Tłumaczy się pracodawca służących myciem.

 

Ale dobra służba to dar od Boga. To więcej niż ludzie, to dzielni ludzie. Ich praca jest ich dobrem a oni stają się dobrem dla ogółu. Ale partacz myślowy, relatywista podsuwający stale swój surogat, jest jak ta markietanka. Byle co zamiast miłości. Ochłap zamiast porządnego posiłku. Wypierdek zamiast duszy.

 

Służyć przy armii, ale jak to zrobić? I jak być tym jedynym sprawiedliwym, którego wola jest nie do pokonania? Zapytaj u mnie w mieście: Gdzie mieszka ten, który nie ściągnął polskiej flagi z kirem? Odpowiedzą Ci - czytaczu.

 

Gdy ktoś Ci pluje w twarz, nazywając to marketingiem, odwróć się i lutnij na odlew. Ale nie koniecznie lutnią. Czymś, co dawniej zwano – kułak. Masz prawo wołać o ratunek dla tego, co kochasz. Dla kogoś, dla kogo wszystko jest na sprzedaż, takie coś to nic. On, gdy poczuje plwocinę zapieje, że to deszcz pada. Dla niego jakaś Polska, to dobry towar, gdy uda się go zepchnąć. Szczególnie, gdy ktoś zepchnie ją w przepaść.

 

Ale o uczuciach do kraju rodzinnego nie stanowi sprzedaż. O tym stanowi rytm serca. Siła, która napędza wolę człowieka nawet wtedy, gdy wszyscy jak te barany zarażą się wzajemnie głupotą. Inaczej zginie muzyka, gdyż zeżre ją nieobyczajny tłum sterowany przez zepsutych nadzorców. Zamiast muzyki będzie totalny zgrzyt. Ale głupcy nawet to nazwą muzyką, a nie katastrofą.

 

Zaraz ktoś zakrzyknie: „Hendzel, to Ty uprawiasz marketing. I to marketing polityczny.”. Krzycz sobie, drogi ośle, nie zgubisz uszu tym sposobem. Nie zaczniesz słyszeć muzyki emanując na świat swoim rykiem. Hendzel zajmuje się muzyką. Na więcej czasu mu szkoda. A marketing zostawił innym – lepszym od niego. Takim dzielnym, wiernym i miłującym Polskę Polakom. Lepszy jest jeden kochający Polskę, niż dziesięciu nie kochających.

 

I o co w tym wszystkim chodzi? – zapyta zagubiony, spóźniony na lekcje. O to, że pociąg dawno odjechał, a zostawili nam pusty peron. Nie ma nawet dworcowych markietanek i ich kolorowego odzienia. Armia dziś wywędrowała. I nikt nie zna jej marszruty. Nie ma już nawet cienia po orkiestrze. Jedynie śmieci się walają między filarami dachu. Żeby chociaż lokomotywa zawyła. Ale już nawet ona wyć nie potrafi. Ot, zagrali nam do marsza...

 

 

Andrzej Marek Hendzel

  

Do góry