Porozmawiajmy
o starociach. Wpadła mi ostatnio w ręce mała,
XIX-wieczna książeczka. A w istocie tak było...
Warszawa
się dosyć dłuży, gdy idzie człowiek po niej i nie
zna miejsca, do którego idzie. Ludzie w tej Warszawie
znają bowiem w większości tylko jej kawałek do
rogu najbliższego kwartału ulic. Zapytaj którego o
drogę, a oczy ci wybałuszy od tej ich... niewiedzy.
Ale jakoś doszliśmy.
Siedzimy
w Instytucie Maszyn Matematycznych i rozmawiamy o
duchu ksiąg. I nagle mój rozmówca, u którego byłem
gościem i to na dokładkę zachowującym się
niezgodnie z zasadami dobrego wychowania, bo przyszedłem
z pustymi rękoma, mówi:
-
Panie Andrzeju, to dla Pana. – I podaje mi tę małą
książeczkę.
- Jak
to dla mnie? – Pytam.
- Dla
Pana.
Ot, i
tak to było. Czy to coś wielkiego? A może i owszem,
bo taki podarunek od osoby, która sama o sobie mówi,
że jest oszczędna i kocha swój księgozbiór
jak żywego człowieka, to wyróżnienie.
A co to za książeczka? –
zapyta niecierpliwy odgadywacz treści. Pierwsze
wydanie libretta opery „Straszny Dwór” Stanisława
Moniuszki z 1865 roku.
Historia
to już zatem tego dzieła. Ale co jest w tym
ciekawego? Ano otwieramy ją i co widzimy?
„Wolno
drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie
Cenzury po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby
egzemplarzy.
w
Warszawie, dnia 24 Listopada (6 Grudnia) 1864 r.
p.
o. Cenzora, J. A. Rogalski”
Czy ów
p. o. Cenzora, nie wnikając, co się komu kojarzy z
p. o. w ogóle, mógłby bodaj pomyśleć, że ktoś
jego jestestwo wywlecze po
145 latach? Że spotka go ten afront, że jego
podłota zostanie odkryta po tak długim czasie? I że
pokaże się, że to nie Ruski cenzurowali Polaków w
zaborach, ale Polacy? Wierne sługusy Moskwy.
I jaka
pokraczna logika, zezwalająca drukować, gdy da się
wydrukowane egzemplarze do cenzury. Ale zanim się
wydrukuje, trzeba przecież wydać pozwolenie druku,
zatem po wydrukowaniu nie można już cofnąć
zezwolenia wydruku, które dokona się także bez
przekazania tych egzemplarzy. Prawo działało, oj
działało... tylko chronologia mu się mocno mieszała.
Albo po prostu to pokraczna polszczyzna rodem z
carskiej ochrany. Jakże wielu redaktorów i urzędniczyn
dzisiaj posługuje się ciągle tymi nowotworami mowy.
Gdyby bodaj to był jakiś neologizm, a to po prostu głupia,
podła nieudolność.
A
powinno być:
Wolno
drukować, ale po wydrukowaniu należy dostarczyć
odpowiednią liczę egzemplarzy...
Nie
napiszemy już komu i dlaczego, by nie ranić swoich
palców tymi ohydnymi słowami, których pisownię w
oryginalnym tekście zachowaliśmy zgodnie z tym, co
wydrukowano w tej małej książeczce.
Dziś
nie zrobimy analizy tego tekstu i jego różnic w
stosunku do oryginału rękopiśmiennego Jana Chęcińskiego.
Nie wytkniemy cenzurze carskiej sprawowanej łapami
sprzedajnych Polaków jej wrednej natury na podstawie
tych skreśleń i przeinaczeń. Czego bała się Rosja
wtedy w tym tekście? A czego boi się dzisiaj? A
czego będzie się jutro bała?
Głupawe
myślenie tych, którzy są zaślepieni do dzisiaj
sowiecką propagandą, zamieniając własne myślenie
na stare i zatęchłe komunały, ta sama zgaga pali ciągle
gardło wolności w Polsce obecnie. Miałkie osobowości,
zapatrzone na ruskie defilady, które uważają, że
my Polacy ani armii, ani służby w jakiejkolwiek
formie przedsiębrać nie musimy, bo „jesteśmy
bezpieczni”, one i dzisiaj składają akces do roli
cenzorów i sługusków.
Dobrze,
że głupi cenzor nie umiał poszatkować partytury,
wyciąć jakiejś frazy, przemienić orkiestracji...
bo to by dopiero było służalstwo. Może wyrwałby z
niej pieśni patriotyczne, narodowe czy ludowe. Kto
ich tam wie tych cenzorów. Nie było zatem u autorów
cytatów z mazurków oraz pieśni powstańczych,
wojskowych i legionowych. Skazany był autor zatem na
oryginalność treści muzycznej, która dopiero z
czasem przemieniała się w chwytliwy passus, dający
dowody miłości do kraju rodzinnego. Głupi cenzor
patrzał i przeżywał jej wartość muzyczną, ale
nie rozumiał, że im bardziej stawała się chwytliwa
i namiętna, tym mocniej trafiała do serc Polaków,
którzy mieli dosyć wszelkich takich sługusów.
Ale
odwróćmy się od kreatury cenzora i pomyślmy
przez chwilę, znając nakłady tego typu dzieł nie
tylko wtedy, ale i dzisiaj... A może ten egzemplarz
miał w ręku Moniuszko albo Chęciński? Co nam w
takim razie po cenzorze i co nam on uczynił i uczynić
może... A już tym bardziej co cenzura może uczynić
muzyce?
Andrzej
Marek Hendzel
|