Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 27. 05. 2010 r.

 

 

 

Porozmawiajmy o starociach. Wpadła mi ostatnio w ręce mała, XIX-wieczna książeczka. A w istocie tak było...

 

Warszawa się dosyć dłuży, gdy idzie człowiek po niej i nie zna miejsca, do którego idzie. Ludzie w tej Warszawie znają bowiem w większości tylko jej kawałek do rogu najbliższego kwartału ulic. Zapytaj którego o drogę, a oczy ci wybałuszy od tej ich... niewiedzy. Ale jakoś doszliśmy.

 

Siedzimy w Instytucie Maszyn Matematycznych i rozmawiamy o duchu ksiąg. I nagle mój rozmówca, u którego byłem gościem i to na dokładkę zachowującym się niezgodnie z zasadami dobrego wychowania, bo przyszedłem z pustymi rękoma, mówi:

 

- Panie Andrzeju, to dla Pana. – I podaje mi tę małą książeczkę.

- Jak to dla mnie? – Pytam.

- Dla Pana.

 

Ot, i tak to było. Czy to coś wielkiego? A może i owszem, bo taki podarunek od osoby, która sama o sobie mówi, że jest oszczędna i kocha swój księgozbiór jak żywego człowieka, to wyróżnienie.

 

A co to za książeczka? – zapyta niecierpliwy odgadywacz treści. Pierwsze wydanie libretta opery „Straszny Dwór” Stanisława Moniuszki z 1865 roku.

 

Historia to już zatem tego dzieła. Ale co jest w tym ciekawego? Ano otwieramy ją i co widzimy?

 

„Wolno drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.

w Warszawie, dnia 24 Listopada (6 Grudnia) 1864 r.

 

p. o. Cenzora, J. A. Rogalski

 

Czy ów p. o. Cenzora, nie wnikając, co się komu kojarzy z p. o. w ogóle, mógłby bodaj pomyśleć, że ktoś jego jestestwo wywlecze po  145 latach? Że spotka go ten afront, że jego podłota zostanie odkryta po tak długim czasie? I że pokaże się, że to nie Ruski cenzurowali Polaków w zaborach, ale Polacy? Wierne sługusy Moskwy.

 

I jaka pokraczna logika, zezwalająca drukować, gdy da się wydrukowane egzemplarze do cenzury. Ale zanim się wydrukuje, trzeba przecież wydać pozwolenie druku, zatem po wydrukowaniu nie można już cofnąć zezwolenia wydruku, które dokona się także bez przekazania tych egzemplarzy. Prawo działało, oj działało... tylko chronologia mu się mocno mieszała. Albo po prostu to pokraczna polszczyzna rodem z carskiej ochrany. Jakże wielu redaktorów i urzędniczyn dzisiaj posługuje się ciągle tymi nowotworami mowy. Gdyby bodaj to był jakiś neologizm, a to po prostu głupia, podła nieudolność.

 

A powinno być:

 

Wolno drukować, ale po wydrukowaniu należy dostarczyć odpowiednią liczę egzemplarzy...

 

Nie napiszemy już komu i dlaczego, by nie ranić swoich palców tymi ohydnymi słowami, których pisownię w oryginalnym tekście zachowaliśmy zgodnie z tym, co wydrukowano w tej małej książeczce.

 

Dziś nie zrobimy analizy tego tekstu i jego różnic w stosunku do oryginału rękopiśmiennego Jana Chęcińskiego. Nie wytkniemy cenzurze carskiej sprawowanej łapami sprzedajnych Polaków jej wrednej natury na podstawie tych skreśleń i przeinaczeń. Czego bała się Rosja wtedy w tym tekście? A czego boi się dzisiaj? A czego będzie się jutro bała?

 

Głupawe myślenie tych, którzy są zaślepieni do dzisiaj sowiecką propagandą, zamieniając własne myślenie na stare i zatęchłe komunały, ta sama zgaga pali ciągle gardło wolności w Polsce obecnie. Miałkie osobowości, zapatrzone na ruskie defilady, które uważają, że my Polacy ani armii, ani służby w jakiejkolwiek formie przedsiębrać nie musimy, bo „jesteśmy bezpieczni”, one i dzisiaj składają akces do roli cenzorów i sługusków.

 

Dobrze, że głupi cenzor nie umiał poszatkować partytury, wyciąć jakiejś frazy, przemienić orkiestracji... bo to by dopiero było służalstwo. Może wyrwałby z niej pieśni patriotyczne, narodowe czy ludowe. Kto ich tam wie tych cenzorów. Nie było zatem u autorów cytatów z mazurków oraz pieśni powstańczych, wojskowych i legionowych. Skazany był autor zatem na oryginalność treści muzycznej, która dopiero z czasem przemieniała się w chwytliwy passus, dający dowody miłości do kraju rodzinnego. Głupi cenzor patrzał i przeżywał jej wartość muzyczną, ale nie rozumiał, że im bardziej stawała się chwytliwa i namiętna, tym mocniej trafiała do serc Polaków, którzy mieli dosyć wszelkich takich sługusów.

 

Ale odwróćmy się od  kreatury cenzora i pomyślmy przez chwilę, znając nakłady tego typu dzieł nie tylko wtedy, ale i dzisiaj... A może ten egzemplarz miał w ręku Moniuszko albo Chęciński? Co nam w takim razie po cenzorze i co nam on uczynił i uczynić może... A już tym bardziej co cenzura może uczynić muzyce?

  

 

Andrzej Marek Hendzel

 

 

 

Do góry