O
użytku słowa amator... Pochodzenie tego słowa jest
w sumie dość niewinne. Znaczy ono ni mniej ni więcej
tyle co miłośnik. W dawnej Polsce było słowo
lubownik, co by mniej więcej oddawało sens łacińskiego
słowa amator, które ma niestety nieco więcej
znaczeń – kochanek, wielbiciel, miłośnik,
zalotnik. Zatem polskie dodatkowe znaczenia w stylu:
zwolennik, człowiek zajmujący się czymś z
upodobania, niezawodowo – to w istocie dorobienie gęby
temu słowu. Wszakże zawodowo miłością, a
przynajmniej jej erotyczną stroną, zajmuje się
prostytutka i żigolak.
Cóż
zatem począć z tym rozdwojeniem i nie koniecznie jaźni,
ale pojęcia, które wryło się w świadomość ludzką?
Pojęcia pokutują, pokutują w ludzkiej świadomości
i w świadomości ogółu – tej bezgłowej matni.
Nic tu zrobić nie możemy. Ale dajmy na to wyjaśnijmy
sobie użytki tego słowa.
Idzie
do kompozytora, uznanego w tak zwanym środowisku,
autor ze swym utworem i tamten go wita słowami:
„Pan jest amatorem.”. Nie wiedzieć, czy to
stwierdzenie, czy pytanie. Jest wiadomy sens tego słowa...
miłośnik. Ale ów kompozytor raczy zdefiniować
swoje pojęcie o kompozytorstwie i twierdzi:
„Kompozytor to ten, kto żyje ze swojej muzyki.”.
Oczywiście chodziło o to, że to ten, który na
muzyce zarabia i z tego żyje. Brawo, nic dodać nic
ująć. Niemal jak zarzut twierdzi przy tym, że ów
autor robi to, co robi, z pasją. A następnego dnia ów
kompozytor wita owego autora słowami – „No,
kochany...”. I co tu pleść dalej?
Albo
innym razem autor twierdzi w korespondencji do innego
kompozytora, że wpadłby do kogoś i wina by się
napił, bo w Warszawie dawno nie był i nie lubi czuć
się samotnie na jej ulicach i po hotelach. A ów
kompozytor zaczyna coś przebąkiwać o jakimś wysyłaniu
sygnałów. A czy autor to sygnalista okrętowy, który
informuje wszystkie kurwy w pobliskim portowym mieście,
że mają się podmyć, bo przypływa nowy statek ze
spragnioną kobiet załogą. Kobiet... ale jak kto
lubi inne gadżety, jego problem. Jednakże autor
pozostanie samotnie przy kobietach na ulicach tego
miasta, jeśli będzie musiał tam skierować swoje koła
i czasem nogi.
Takich
rozumień słowa amator nie chcemy chyba omawiać,
drodzy lubownicy muzyki? I ty ukochana lubowniczko?
Ale nie siadaj autorowi od razu na kolana, bo co to by
było, gdyby wszyscy lubownicy i lubowniczki uraczyli
go swoim liternictwem. Które kolana to wytrzymają.
Takie zwaliste liternictwo zbiorowe jak Giewont, albo
i Mont Everest. Odpuśćmy sobie tę Czomolungmę.
Istnieje
też całe mnóstwo zarzutów w stylu: „Listy o
muzyce” Michała Kleofasa Ogińskiego to amatorskie
uwagi o muzyce, że w Polsce nigdy nie dopracowaliśmy
się prawdziwego poziomu zawodowstwa i toniemy w
amatorstwie. I nie mówią tego komentatorzy sportowi
zakochani ostatnio w zawodowym waleniu się po ryjach,
ale ludzie mówiący i piszący o sztuce. Dziś każdy
amator sportowy robi to z komercyjnych względów. Mówienie
gladiatorowi, że ma robić to za darmo to, tak jakby
kazać autu jeździć bez opon i paliwa.
Może
dożyjemy czasów, gdy powszechnie wyeliminuje się
silniki cieplne, ale ta inna forma energii także
darmo nie będzie. Co nie zmienia jednak faktu, że
kompozytorem jest ktoś, kto tworzy muzykę. I to cała
definicja kompozytora i kompozycji.
A
co do amatorstwa, jak ktoś zamiast nos na kwintę spuści
nos na kwintal, to jego nos a nie nasz. Co kwintalowi
zrobi jego kilun? Gdyby to bodaj było kilo, coś więcej
niż u Cyrana de Bergerac. Taki profesjonalny jegomość,
dosadny i wyraźny.
A
odwracając całą sprawę... Skoro to amatorzy robię
wszystko w pasją, miłością i wysyłając sygnały,
to znaczy, że profesjonalni kompozytorowie piszą bez
pasji, miłości i wysyłania sygnałów? Ich zamiłowanie
to zamiłowanie do grosiwa? Brawo, panowie...
prostytutki portowe z was będą dumne, tyle tych
okazałych nosów okazaliście dzisiaj Światu. Oczywiście
Światu Muzycznemu.
Andrzej
Marek Hendzel
|