Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 13. 03. 2010 r.

 

 

 

O użytku słowa amator... Pochodzenie tego słowa jest w sumie dość niewinne. Znaczy ono ni mniej ni więcej tyle co miłośnik. W dawnej Polsce było słowo lubownik, co by mniej więcej oddawało sens łacińskiego słowa amator, które ma niestety nieco więcej znaczeń – kochanek, wielbiciel, miłośnik, zalotnik. Zatem polskie dodatkowe znaczenia w stylu: zwolennik, człowiek zajmujący się czymś z upodobania, niezawodowo – to w istocie dorobienie gęby temu słowu. Wszakże zawodowo miłością, a przynajmniej jej erotyczną stroną, zajmuje się prostytutka i żigolak.

 

Cóż zatem począć z tym rozdwojeniem i nie koniecznie jaźni, ale pojęcia, które wryło się w świadomość ludzką? Pojęcia pokutują, pokutują w ludzkiej świadomości i w świadomości ogółu – tej bezgłowej matni. Nic tu zrobić nie możemy. Ale dajmy na to wyjaśnijmy sobie użytki tego słowa.

 

Idzie do kompozytora, uznanego w tak zwanym środowisku, autor ze swym utworem i tamten go wita słowami: „Pan jest amatorem.”. Nie wiedzieć, czy to stwierdzenie, czy pytanie. Jest wiadomy sens tego słowa... miłośnik. Ale ów kompozytor raczy zdefiniować swoje pojęcie o kompozytorstwie i twierdzi: „Kompozytor to ten, kto żyje ze swojej muzyki.”. Oczywiście chodziło o to, że to ten, który na muzyce zarabia i z tego żyje. Brawo, nic dodać nic ująć. Niemal jak zarzut twierdzi przy tym, że ów autor robi to, co robi, z pasją. A następnego dnia ów kompozytor wita owego autora słowami – „No, kochany...”. I co tu pleść dalej?

 

Albo innym razem autor twierdzi w korespondencji do innego kompozytora, że wpadłby do kogoś i wina by się napił, bo w Warszawie dawno nie był i nie lubi czuć się samotnie na jej ulicach i po hotelach. A ów kompozytor zaczyna coś przebąkiwać o jakimś wysyłaniu sygnałów. A czy autor to sygnalista okrętowy, który informuje wszystkie kurwy w pobliskim portowym mieście, że mają się podmyć, bo przypływa nowy statek ze spragnioną kobiet załogą. Kobiet... ale jak kto lubi inne gadżety, jego problem. Jednakże autor pozostanie samotnie przy kobietach na ulicach tego miasta, jeśli będzie musiał tam skierować swoje koła i czasem nogi.

 

Takich rozumień słowa amator nie chcemy chyba omawiać, drodzy lubownicy muzyki? I ty ukochana lubowniczko? Ale nie siadaj autorowi od razu na kolana, bo co to by było, gdyby wszyscy lubownicy i lubowniczki uraczyli go swoim liternictwem. Które kolana to wytrzymają. Takie zwaliste liternictwo zbiorowe jak Giewont, albo i Mont Everest. Odpuśćmy sobie tę Czomolungmę.

 

Istnieje też całe mnóstwo zarzutów w stylu: „Listy o muzyce” Michała Kleofasa Ogińskiego to amatorskie uwagi o muzyce, że w Polsce nigdy nie dopracowaliśmy się prawdziwego poziomu zawodowstwa i toniemy w amatorstwie. I nie mówią tego komentatorzy sportowi zakochani ostatnio w zawodowym waleniu się po ryjach, ale ludzie mówiący i piszący o sztuce. Dziś każdy amator sportowy robi to z komercyjnych względów. Mówienie gladiatorowi, że ma robić to za darmo to, tak jakby kazać autu jeździć bez opon i paliwa.

 

Może dożyjemy czasów, gdy powszechnie wyeliminuje się silniki cieplne, ale ta inna forma energii także darmo nie będzie. Co nie zmienia jednak faktu, że kompozytorem jest ktoś, kto tworzy muzykę. I to cała definicja kompozytora i kompozycji.

 

A co do amatorstwa, jak ktoś zamiast nos na kwintę spuści nos na kwintal, to jego nos a nie nasz. Co kwintalowi zrobi jego kilun? Gdyby to bodaj było kilo, coś więcej niż u Cyrana de Bergerac. Taki profesjonalny jegomość, dosadny i wyraźny.

 

A odwracając całą sprawę... Skoro to amatorzy robię wszystko w pasją, miłością i wysyłając sygnały, to znaczy, że profesjonalni kompozytorowie piszą bez pasji, miłości i wysyłania sygnałów? Ich zamiłowanie to zamiłowanie do grosiwa? Brawo, panowie... prostytutki portowe z was będą dumne, tyle tych okazałych nosów okazaliście dzisiaj Światu. Oczywiście Światu Muzycznemu.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry