Wydawnictwo Oficyna
Strona główna Dziennik Muzyczny
Wydawnictwo Oficyna Kompozytorzy Dziennik Muzyczny Recenzje Instytut Neuronowy Do pobrania Krótki opis Kontakt
 
 

     

Poprzednie 

Następna

Koszalin, 11. 03. 2010 r.

 

 

 

Wziąłem do ręki Rzeczypospolitą, całą, od deski do deski. Powinno być raczej od Ruska do Giermańca, ale pozostawmy to już czytelnikowi. Tak to jest, brać się za starą szmatę. Cuchnie to gdzieś w kącie, a człowieka kusi. Ile tam mądrości ludowej.

 

Jest na przykład rubryczka pusta tablica. Czemu nie pusta mózgownica? Tego nie wiem. I autor tam rozwodzi się o pierdzieleniu, udowadniając przy tym, że pierdzielić to on potrafi. Tym razem z warszawska czepił się Żeromskiego. W to, że nie rozumie literatury, to uwierzę bez problemu. Jego raczej interesują ploteczki wokółliterackie. Dajmy na to, czy Mickiewicz był dziwkarzem i należał do sekty, albo czy Żeromski mieszkał czy nie mieszkał w końcu na tym Zamku Królewskim i to we wieży.

 

Zazdrość takich żurnalistów jest przezabawna, jak zazdrość dzieci o to, że ich pani umie czytać a one jeszcze nie, bo to będzie dopiero w następnej klasie. Pomijam już kompletne niezrozumienie sytuacji Polaków w epokach wymienionych autorów, gdzie prosty lud trzymany był w ciemnocie, aby nim łatwiej manipulować i Polska była rozebrana... nie koniecznie do rosołu. Tej haniebnej sytuacji poświęcił się i jeden obsmarowany przez niego autor i drugi. Niewielu jest jednak w Polsce nauczycieli, którzy potrafili sprzedać tę wiedzę biednej dziatwie. I taką ofiarą ciasnego myślenia nauczycielstwa, skrytykowanego niegdyś przez biedną piosenkareczkę przy wręczaniu nagrody za wycie, jest także autor tego kącika stania przy nie zapisanej tablicy. Ciemna tablica. I na dodatek pusta.

 

Ktoś kto czytał, a bodaj słyszał o Gombrowiczu i jego napaści na nauczycielstwo w „Ferdydurke” powinien bodaj czasem, w przerwie na papierosa myśleć. Neurony wtedy dostają zastrzyk trucizny, która symuluje proces myślowy. Nie od razu strumień świadomości, jakby myślenie było strumieniem, ale chociaż odrobinę samodzielny. Ofiara to ktoś, kto nie wyzwolił się z kompleksów, jakie w niego wpoili. I na dodatek myśli, że to spotyka tylko jego. A ilu ludzi, tak jak on, była prześladowana nauczycielskim myśleniem w Polsce? A ilu ciągle jest prześladowanych?

 

Gombrowicz był niezmiernie błyskotliwym jegomościem i na pewno nie skrytykował Mickiewicza. Jeden aktor raz po raz, może zagrać nauczyciela od Żeromskiego, rozczulającego się na „Redutą Ordona” i chwilę potem „Mickiewicz wielkim poetą był, bo wielkim poetą był.”. Ten sam typ człowieka. I ten sam ktoś w latach siedemdziesiątych, które przede wszystkim charakteryzowały się jakością cudownie rozpadających się podręczników, przygotowywanych na dziesięciolatkę typu sowieckiego, zaśpiewał czasem na lekcji „Za Stalina to były książki. Nie ma jak stalinowska książka.”. W istocie, za Stalina w Polsce nie szczędzono na płótno, nici i klej na książki, przynajmniej wydawanych w ograniczonym nakładzie dla elity partyjnej. Spotkać można czasem na aukcjach takie wybryki, nigdy nie czytane - czyli w doskonałym stanie. To taki sam nauczycielina co u Gombrowicza i u Żeromskiego. Bojaźliwy, pokurczony i nie doedukowany.

 

Czasy się jednak zmieniły, bo lud się dokształcił. Gdy teraz porówna się stan umysłowy przeciętnego Polaka i Niemca, to niestety, ci ostatni mają powód, dla którego wysysają z Polski świetnie wykształconych specjalistów, żeby tę statystykę nieco choć poprawić.

 

Stalinowska nauczycielka żyje także w tajemniczej poświacie, zwanej zbiorową świadomością, bo objawiła się w „Konopielce”. Ale tam przynajmniej zrekompensowała biednemu chłopkowi tę niechcący przeprowadzoną reformę i rewolucję a także elektryfikację, które on przypłacił nadwerężonym kręgosłupem i ściągnęła reformy ze swojego liternictwa w odpowiednim i obustronnie zadowalającym momencie. Czy nie pokłosie Żeromskiego u późnego wnuka?

 

Pamiętam, jak z wypiekami czytali coniektórzy tę książeczkę spod ławki. Tu nauczyciel pierdzielił, o „Lalce” Prusa a tu taki jeden z drugim rozczytywał się o puszczaniu bąków na wiejskim zebraniu. Ale felietony, moi panowie pismacy, Prus pisał genialne. Każde słowo prowadziło jak po ostrzu noża. Żadnej płycizny, mielizny, żadnego lania wody choć statek – śrubowy – płynął Wisełką. A dziś?

 

Gdzie wy się uchowaliście, w jakiej budzie? Kto wam to piwo sprzedaje? Wściekła krowa? Uwarzcie coś samodzielnie, a nie trujecie o męskiej literaturze Długiej Wojny Światowej. Męskie z tego okresu są tylko sprawozdania wojenne, dajmy na to Hemingwaya. A cala reszta to grafomańskie bzdety, koniunkturalne nic. I nie przyznawajcie się publicznie, że wasze jedyne zainteresowania literackie to seria z tygrysem z kiosku Ruchu.

 

Literatura to złożone zjawisko, wielkie jak wszystkie rzeki na Ziemi razem wzięte. A czy kto przy tym zachowa polskość czy stanie się wyznawcą Seta, to jego problem. O literaturze rozprawiać trzeba mądrze, a nie w oparciu o swe małe kompleksiki ze szkoły. Ale pisać felietony trzeba dobrze, a nie na odwał. Ludzie potrzebują gazet. Jedzie taki metrem, albo kolejką podmiejską i czyta tę pustkę ze szmaty. Albo siądzie sobie na kiblu i czyta. Jaki użytek potem zrobi z lekturą, zmilczmy. Papier toaletowy w Polsce deficytowy, póki co, nie jest. Bo kto siedzi w kolejkach z laptopem? Albo idzie na tron z komputerem... O przepraszam, no tak, Ty czytelniku. Ale tę gafę mi chyba wybaczysz, bo zapomniałem o takiej ewentualności, a w notebooku padła mi bateria. Nie poczytam sobie zatem gazety internetowej... w ustronnym miejscu.

 

Ale gazety posłużyć mogą także w innych celach, bardziej wiecznych... na przykład przykryje się nią jej czytelnik na ławce w parku i kimnie do rana w romantycznej aurze. Karton pod plecy i gazeta... i dalej do rana. Co mu tam wtedy jakaś tabula. Strzeli sobie raza na dobranoc i śni. O mądrych pismakach, oczytanych, nie zakompleksionych i znających się na czymś... na czymkolwiek.

 

Bo czemu Polska, mając tylu wykształconych ludzi, dalej jest w d... ość bolesne miejsce bita? Gazety nie oduczyły się ciemnoty. Ludowej demokracji i ludowego myślenia. Brakło widać przysiadania fałdu w szkole. Brakło mądrego nauczyciela, który wytyczyłby im kierunki warte przemyślenia. Albo brakło osobistej determinacji, by sobie śmiały cel postawić.

 

I wszystko zgrzyta, pęka w szwach i robią się dziury po same łokcie. Nieuk nie umie zapisać tablicy, bo zapomniał o swoich obowiązkach w stosunku do kraju, bliźniego i ludzkości jako całości. A bodaj wobec samego siebie. Stoi, duka coś pod nosem, kreda mu na podłogę spadła, oczyma wodzi po klasie, czy mu kto nie pomoże. A potem wio do gazety... na mieście ją sprzedawać.

 

Czy wiecie, o czym mówię? Czy wiesz, drogi czytelniku? Mówię o Polsce. Ale to oczywiste. Kusi mnie ta stara rozpustnica od urodzenia. Leży sobie i się nieco poubierała, ale kusi nadal. Mówię oczywiście o muzyce i obyczajach, które tu upadły, bo daje się pióro w łapy ludzi, dla których zaszczytem byłoby powozić traktorem. Tym traktowaniem dziennikarstwa skończmy... akord na zakończenie. Za Zygmunta Starego to były książki. Weź taką w łapy pustko przenajświętsza. Basta.

 

 

Andrzej Marek Hendzel

 

Do góry