Wziąłem
do ręki Rzeczypospolitą, całą, od deski do deski.
Powinno być raczej od Ruska do Giermańca, ale
pozostawmy to już czytelnikowi. Tak to jest, brać się
za starą szmatę. Cuchnie to gdzieś w kącie, a człowieka
kusi. Ile tam mądrości ludowej.
Jest
na przykład rubryczka pusta tablica. Czemu nie
pusta mózgownica? Tego nie wiem. I autor tam
rozwodzi się o pierdzieleniu, udowadniając
przy tym, że pierdzielić to on potrafi. Tym
razem z warszawska czepił się Żeromskiego. W to, że
nie rozumie literatury, to uwierzę bez problemu. Jego
raczej interesują ploteczki wokółliterackie. Dajmy
na to, czy Mickiewicz był dziwkarzem i należał do
sekty, albo czy Żeromski mieszkał czy nie mieszkał
w końcu na tym Zamku Królewskim i to we wieży.
Zazdrość
takich żurnalistów jest przezabawna, jak zazdrość
dzieci o to, że ich pani umie czytać a one jeszcze
nie, bo to będzie dopiero w następnej klasie.
Pomijam już kompletne niezrozumienie sytuacji Polaków
w epokach wymienionych autorów, gdzie prosty lud
trzymany był w ciemnocie, aby nim łatwiej manipulować
i Polska była rozebrana... nie koniecznie do rosołu.
Tej haniebnej sytuacji poświęcił się i jeden
obsmarowany przez niego autor i drugi. Niewielu jest
jednak w Polsce nauczycieli, którzy potrafili sprzedać
tę wiedzę biednej dziatwie. I taką ofiarą ciasnego
myślenia nauczycielstwa, skrytykowanego niegdyś
przez biedną piosenkareczkę przy wręczaniu nagrody
za wycie, jest także autor tego kącika stania przy
nie zapisanej tablicy. Ciemna tablica. I na dodatek
pusta.
Ktoś
kto czytał, a bodaj słyszał o Gombrowiczu i jego
napaści na nauczycielstwo w „Ferdydurke” powinien
bodaj czasem, w przerwie na papierosa myśleć.
Neurony wtedy dostają zastrzyk trucizny, która
symuluje proces myślowy. Nie od razu strumień świadomości,
jakby myślenie było strumieniem, ale chociaż
odrobinę samodzielny. Ofiara to ktoś, kto nie
wyzwolił się z kompleksów, jakie w niego wpoili. I
na dodatek myśli, że to spotyka tylko jego. A ilu
ludzi, tak jak on, była prześladowana nauczycielskim
myśleniem w Polsce? A ilu ciągle jest prześladowanych?
Gombrowicz
był niezmiernie błyskotliwym jegomościem i na pewno
nie skrytykował Mickiewicza. Jeden aktor raz po raz,
może zagrać nauczyciela od Żeromskiego, rozczulającego
się na „Redutą Ordona” i chwilę potem
„Mickiewicz wielkim poetą był, bo wielkim poetą
był.”. Ten sam typ człowieka. I ten sam ktoś w
latach siedemdziesiątych, które przede wszystkim
charakteryzowały się jakością cudownie rozpadających
się podręczników, przygotowywanych na dziesięciolatkę
typu sowieckiego, zaśpiewał czasem na lekcji „Za
Stalina to były książki. Nie ma jak stalinowska książka.”.
W istocie, za Stalina w Polsce nie szczędzono na płótno,
nici i klej na książki, przynajmniej wydawanych w
ograniczonym nakładzie dla elity partyjnej. Spotkać
można czasem na aukcjach takie wybryki, nigdy nie
czytane - czyli w doskonałym stanie. To taki sam
nauczycielina co u Gombrowicza i u Żeromskiego. Bojaźliwy,
pokurczony i nie doedukowany.
Czasy
się jednak zmieniły, bo lud się dokształcił. Gdy
teraz porówna się stan umysłowy przeciętnego
Polaka i Niemca, to niestety, ci ostatni mają powód,
dla którego wysysają z Polski świetnie wykształconych
specjalistów, żeby tę statystykę nieco choć
poprawić.
Stalinowska
nauczycielka żyje także w tajemniczej poświacie,
zwanej zbiorową świadomością, bo objawiła się w
„Konopielce”. Ale tam przynajmniej zrekompensowała
biednemu chłopkowi tę niechcący przeprowadzoną
reformę i rewolucję a także elektryfikację, które
on przypłacił nadwerężonym kręgosłupem i ściągnęła
reformy ze swojego liternictwa w odpowiednim i
obustronnie zadowalającym momencie. Czy nie pokłosie
Żeromskiego u późnego wnuka?
Pamiętam,
jak z wypiekami czytali coniektórzy tę książeczkę
spod ławki. Tu nauczyciel pierdzielił, o
„Lalce” Prusa a tu taki jeden z drugim rozczytywał
się o puszczaniu bąków na wiejskim zebraniu. Ale
felietony, moi panowie pismacy, Prus pisał genialne.
Każde słowo prowadziło jak po ostrzu noża. Żadnej
płycizny, mielizny, żadnego lania wody choć statek
– śrubowy – płynął Wisełką. A dziś?
Gdzie
wy się uchowaliście, w jakiej budzie? Kto wam to
piwo sprzedaje? Wściekła krowa? Uwarzcie coś
samodzielnie, a nie trujecie o męskiej literaturze Długiej
Wojny Światowej. Męskie z tego okresu są tylko
sprawozdania wojenne, dajmy na to Hemingwaya. A cala
reszta to grafomańskie bzdety, koniunkturalne nic. I
nie przyznawajcie się publicznie, że wasze jedyne
zainteresowania literackie to seria z tygrysem z
kiosku Ruchu.
Literatura
to złożone zjawisko, wielkie jak wszystkie rzeki na
Ziemi razem wzięte. A czy kto przy tym zachowa polskość
czy stanie się wyznawcą Seta, to jego problem. O
literaturze rozprawiać trzeba mądrze, a nie w
oparciu o swe małe kompleksiki ze szkoły. Ale pisać
felietony trzeba dobrze, a nie na odwał. Ludzie
potrzebują gazet. Jedzie taki metrem, albo kolejką
podmiejską i czyta tę pustkę ze szmaty. Albo siądzie
sobie na kiblu i czyta. Jaki użytek potem zrobi z
lekturą, zmilczmy. Papier toaletowy w Polsce
deficytowy, póki co, nie jest. Bo kto siedzi w
kolejkach z laptopem? Albo idzie na tron z
komputerem... O przepraszam, no tak, Ty czytelniku.
Ale tę gafę mi chyba wybaczysz, bo zapomniałem o
takiej ewentualności, a w notebooku padła mi
bateria. Nie poczytam sobie zatem gazety
internetowej... w ustronnym miejscu.
Ale
gazety posłużyć mogą także w innych celach,
bardziej wiecznych... na przykład przykryje się nią
jej czytelnik na ławce w parku i kimnie do rana w
romantycznej aurze. Karton pod plecy i gazeta... i
dalej do rana. Co mu tam wtedy jakaś tabula. Strzeli
sobie raza na dobranoc i śni. O mądrych pismakach,
oczytanych, nie zakompleksionych i znających się na
czymś... na czymkolwiek.
Bo
czemu Polska, mając tylu wykształconych ludzi, dalej
jest w d... ość bolesne miejsce bita? Gazety nie
oduczyły się ciemnoty. Ludowej demokracji i ludowego
myślenia. Brakło widać przysiadania fałdu w
szkole. Brakło mądrego nauczyciela, który wytyczyłby
im kierunki warte przemyślenia. Albo brakło
osobistej determinacji, by sobie śmiały cel postawić.
I
wszystko zgrzyta, pęka w szwach i robią się dziury
po same łokcie. Nieuk nie umie zapisać tablicy, bo
zapomniał o swoich obowiązkach w stosunku do kraju,
bliźniego i ludzkości jako całości. A bodaj wobec
samego siebie. Stoi, duka coś pod nosem, kreda mu na
podłogę spadła, oczyma wodzi po klasie, czy mu kto
nie pomoże. A potem wio do gazety... na mieście ją
sprzedawać.
Czy
wiecie, o czym mówię? Czy wiesz, drogi czytelniku? Mówię
o Polsce. Ale to oczywiste. Kusi mnie ta stara
rozpustnica od urodzenia. Leży sobie i się nieco
poubierała, ale kusi nadal. Mówię oczywiście o
muzyce i obyczajach, które tu upadły, bo daje się
pióro w łapy ludzi, dla których zaszczytem byłoby
powozić traktorem. Tym traktowaniem dziennikarstwa
skończmy... akord na zakończenie. Za Zygmunta
Starego to były książki. Weź taką w łapy pustko
przenajświętsza. Basta.
Andrzej
Marek Hendzel
|